Rozdział 71

2.5K 187 39
                                    


Abernathy pruła przez dziedziniec z prędkością sprintera. Ale to nic, Chris miał wprawę w uganianiu się za nią. Tyle że teraz zmienił się powód, dla którego to robił.

- Stój! – krzyknął, kiedy był dwa, góra trzy metry za nią. – Zatrzymaj się, do ciężkiej cholery!

Kilka osób odwróciło głowy. Jednak nie Jade.

- STÓJ! – Tym razem ryknął tak głośno, że jego głos przetoczył się echem po całym dziedzińcu.

Zrobiła jeszcze jeden krok i wreszcie się zatrzymała. Mimo wszystko nie uznała za stosowne się obrócić. Była na to zbyt dumna, no jasne. Zaraz jednak Chris zauważył, że jej ciałem wstrząsał spazm, zupełnie jakby płakała. Nawet jeśli tak było, miał to gdzieś. Złapał ją za kaptur jednej z tych menelskich bluz i szarpnięciem odwrócił Jade twarzą do siebie. Był tak wściekły, że czuł mrowienie tej wściekłości w całym ciele. I bał się, iż po raz pierwszy w życiu być może uderzy kobietę.

- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał.

Nie odzywała się, rzucając mu gniewne spojrzenie. Na jej szyi zaczęła się tworzyć szkarłatna pręga – pamiątka po gwałtowności, z jaką Christopher pociągnął za bluzę. Abernathy rozmasowała gardło rozkojarzonym ruchem.

- Dlaczego? – powtórzył. – Dlaczego mi to zrobiłaś, Jade?

Wciąż uparcie milczała. Z wyjątkiem chorobliwych rumieńców na policzkach, była przeraźliwie blada. I nagle pojął, że ona również jest wściekła.

- Nie masz mi nic do powiedzenia?! – wydarł się. – Przez ciebie wyrzucą mnie z uczelni, a ty nie masz mi nic do powiedzenia?!

Kolejnych parę głów obróciło się w ich stronę. Chris o to nie dbał. Świat, na który patrzył, zalała chora czerwień. W tym świecie istniała wyłącznie Abernathy i to, do czego się posunęła. Och, na Boga, jak wielką miał ochotę ją teraz spoliczkować.

- No dalej, słucham, co takiego ci zrobiłem? Za słabo się starałem? Byłem nie dość dobry? Dlatego teraz postanowiłaś mnie ukarać?

Spodziewał się różnych rzeczy, na przykład tego, że Jade zastosuje taktykę obronną, zaleje się łzami i spróbuje mu sprzedać jakąś gównianą historyjkę. Ale nie tego, że uśmiechnie się w tak demoniczny sposób i pchnie go w pierś.

- Wszystko, Chris! Ty i twoja rodzina zrobiliście mi wszystko!

Skrzywił się, jak gdyby zdzieliła go cegłą prosto w głowę.

- Co ty pieprzysz?

- Wiesz, jak naprawdę się nazywam? Jade Wright. Abernathy to panieńskie nazwisko mojej matki. Po ojcu nazywam się Wright. Swego czasu Peter Wright pojawiał się we wszystkich wiadomościach. Zaczyna ci coś świtać?

Chris patrzył na nią jak na kogoś nieznajomego. I nagle pojął, co miała na myśli tam, na strzelnicy, mówiąc, że tak naprawdę jej nie zna. Oto stała przed nim – kompletnie obca osoba, która z uśmiechem na ustach wyrządziła mu takie cholerne świństwo.

Najgorsze zaś ze wszystkiego było to, że gdzieś w głębi mózgu dzwoniło mu nazwisko Wright. Wydawało się znajome w mglisty, męczący sposób.

- Pracował dla twojego ojca i został jego kozłem ofiarnym! – wykrzyczała mu w twarz Jade. – Inżynier lotnictwa Pride Airlines, Peter Wright, winien tragedii lotu 405, to właśnie mój ojciec!

Zaschło mu w gardle. Znów znalazł się w tej bezdennej, zimnej jak sama śmierć studni. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie były w stanie wydostać się z jego ust. Mógł tylko stać i z narastającym przerażeniem przyglądać się miotanej furią Jade.

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now