Rozdział 59

2.6K 167 29
                                    


Po meczu Hornets – i niezależnie od jego wyniku – miała się odbyć impreza. Jade zgodziła się pójść na nią z Chrisem i już sam ten fakt był dla niej swego rodzaju wyzwaniem. Ale wtedy pojawiła się Katherine i podbiła stawkę, sugerując, że powinny pójść również na boisko.

- No wiesz, jak żony tych sławnych sportowców – stwierdziła. – To motywujące.

Jade mogłaby się spierać, zauważyć, że nie są niczyimi żonami, ale w jednym jej współlokatorka miała rację. To było motywujące. A ona chciała motywować Chrisa. Poza tym czuła, że ma wobec niego coś w rodzaju długu. On czytał jej opowiadanie, więc teraz kolej, aby to ona weszła do jego świata i zobaczyła, jak gra. Taka, nazwijmy to, transakcja wiązana.

- Dobra – zgodziła się. Nie to, że była specjalnie zachwycona, ale jeśli rzeczywiście próbowali coś razem z Robetsem budować, nie mogła być takim antyspołecznym wrzodem jak zazwyczaj.

- Uśmiechnij się, nie idziesz na ścięcie. – Kat złapała ją za ramiona. – Jesteś laską rozgrywającego Hornets. To w sumie tak, jakbyś była VIP-em.

Jeśli ta uwaga miała ją jakoś zdopingować, to odniosła skutek wręcz odwrotny.

- W sensie, że ludzie będą się na mnie gapić? – zapytała niepewnie.

I na wszelki wypadek zrezygnowała z jednej ze swoich nieśmiertelnych bluz z kapturem.

Nie, ludzie jednak się na nią nie gapili. Ale Hornets wygrywali i na trybunach panowało istne szaleństwo. Kibice się darli, kibice gwizdali, kibice krzyczeli i wiwatowali. Tylko Abernathy ten rozrywkowy nastrój niespecjalnie się udzielił. Zupełnie wbrew woli, niczym ofierze wstrząsu pourazowego, nasunęły się jej nieprzyjemne skojarzenia z koncertem White Rabbit i siedziała sztywno, jakby połknęła kij.

- Szkoda, że nie mamy tych piankowych palców! – zawołała Katherine, przekrzykując ryczący tłum.

- Mhm. – Jade zmusiła się do uśmiechu.

Dyskretnie sprawdziła godzinę na telefonie, ale ten manewr niemal kosztował ją jego utratę. Hornets zdobyli kolejny punkt i siedzący obok Abernathy chłopak poderwał się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a wybiłby jej komórkę z dłoni.

- Twój facet gra jak sam szatan! – wrzeszczała Kat wprost do jej ucha. – Czy ty to widzisz?!

Widziała, pewnie. Tyle że nic nie mogła poradzić na to, że czekała, aż mecz się wreszcie skończy. Gdyby było więcej takich jak ona, Super Bowl pewnie by upadło. Przykre.

- Dalej, Hornets! – zawołała, wyrzucając ramię w powietrze.

Ale w dalszym ciągu nie czuła ducha tego cholernego meczu. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że jest własną babcią, choć pewnie nawet ona była bardziej rozrywkowa. Boże, co z nią było nie tak? Urodziła się z wybrakowanym DNA czy jak?

- Skop mu dupę, kochanie! – wydarła się Katherine, a potem wsadziła sobie dwa palce w usta i gwizdnęła przeraźliwie.

Sądząc po tym, co działo się na boisku, Mike nie potrzebował większej zachęty do staranowania przeciwnika. Jade przyglądała się temu, nawet nie rejestrując momentu, w którym nerwowy grymas na jej twarzy zastąpiony zostaje przez szeroki, stuprocentowo szczery uśmiech.

I chyba dopiero przed samym końcem meczu, kiedy Christopher w widowiskowy sposób zaliczył przyłożenie, entuzjazm tłumu świadomie się jej udzielił. Poderwała się razem z Katherine i resztą kibiców Hornets i wrzeszczała aż do zdarcia gardła. Chris był świetny – bez względu na to, czy lubił tę grę, czy nie. Widziała to nawet Jade, choć przecież patrzyła okiem laika. I poczuła do niego coś jeszcze silniejszego niż wcześniej.

- Idziemy im pogratulować – powiedziała Kat po skończonej grze.

Tyle że to nie było takie proste. Zanim przebiły się przez stłoczonych ludzi i zeszły z trybun, minęło sporo czasu. Naprawdę sporo.

A potem, kiedy wreszcie znalazły się przy zawodnikach, okazało się, że Chris gdzieś zniknął.

- On... Cóż... – Mike podrapał się po głowie. Sam gest świadczył o zakłopotaniu, a gorsza była już chyba tylko jego mina. – Pewnie poszedł do...

- Chcesz wiedzieć, gdzie jest Roberts? – Sebastian Lewis wyskoczył niczym diabeł z pudełka, ciągnąc ze sobą uwieszoną na ramieniu Jessicę. – Bo tak się składa, że ja wiem.

- Gówno wiesz – naskoczył na niego Michael.

Lewis posłał mu pełne politowania spojrzenie.

- Wiem to, czego ty nie chcesz jej powiedzieć.

- Zamknij mordę! – ryknął Michael.

- Naskocz mi! – odciął się Sebastian.

To stwierdzenie nie spotkało się to z aprobatą dwóch innych zawodników Hornets, którzy zajęli miejsca po obu stronach kumpla z drużyny.

- Bo co? – odezwał się zaczepnie jeden z nich, barczysty blondyn.

- Bo gówno. – Lewis omiótł go obojętnym wzrokiem i na powrót wwiercił oczy w Michaela. – Z tobą gadam, frajerze, nie?

- Jak mnie nazwałeś? – Michael obnażył zęby. Wyglądał jak rozwścieczony pies na moment przed tym, zanim zaatakuje.

- A co? Jesteś też głuchy?

Jessica odsunęła się od swojego chłopaka. Tak na wypadek, gdyby między nim a Francisem miało dość do rękoczynów. Patrzyła na Jade wyzywająco, na jej pełnych wargach błąkał się uśmiech. Miała na sobie jedną z bardzo ładnych i bardzo drogich sukienek. Jade pewnie nie byłoby na nią stać, nawet gdyby zamieszkała w barze Ronniego i pracowała na każdą możliwą zmianę.

- Red Bricks! – zawołał Sebastian zdławionym głosem. Michael trzymał rękę na jego gardle, ale on jakby nie zwracał na to uwagi. – Tam jest ten twój fagas!

Katherine wyglądała na mniej więcej tak zszokowaną, jak Jade się czuła.

- Co? – odezwała się, jednak tak cicho, że ledwie słyszała własne słowa. – Co takiego?

- Chyba nie znasz Chrisa tak dobrze, jak ci się wydaje – powiedziała Jessica. I nawet jeśli z całą tą swoją sukowatością wyglądała raczej jak zła królowa z bajki, to Jade i tak odnosiła przykre wrażenie, że przy niej jest Kopciuszkiem, tyle że takim, po którego nigdy nie przyjedzie książę.

- Red Bricks? – powtórzyła bezmyślnie.

- Łap ubera! – wydarł się Lewis. – To może jeszcze zdążysz na... – Nie dokończył. Cios Michaela czasowo odebrał mu głos.

- Co ty zrobiłeś?! – zawołała Jessica piskliwie. – Matole, co ci się wydaje, że...

Jeden z zawodników szarpnął nią i kazał zamknąć ryj, zanim coś złego jej się stanie. Jessica spróbowała go odepchnąć, mimo że facet był od niej jakieś dwa razy większy. I właśnie wtedy – pewnie po to, żeby zminimalizować ofiary w ludziach – włączył się jeszcze jeden gość z drużyny Hornets.

- Pomóc ci się uspokoić czy sama to zrobisz? – odezwał się tubalnym głosem.

Jade zdążyła jeszcze zobaczyć kroczącego w ich stronę trenera, ale nie słyszała już jego słów.

Zerwała się do biegu.

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now