Rozdział 63

2.8K 183 71
                                    


Dziwaczna mieszanka wściekłości i wyrzutów sumienia zafundowała Jade kolejną bezsenną noc. Nie, poprawka. To Roberts zafundował jej bezsenną noc. On, właśnie on i znów on. Powinna dać sobie spokój z tą chorą relacją, zanim naprawdę się wykończy.

Cóż, gdyby to tylko było takie proste.

Udało się jej zdrzemnąć dopiero nad ranem, a kiedy zbudziła się z niespokojnego, płytkiego snu, była wciąż tak samo wściekła. O ile nie bardziej. Katherine z kolei nie wróciła na noc – świętowanie zwycięstwa Hornets musiało być naprawdę huczne – i Jade uznała, że to chyba lepiej. Wolała, żeby nikogo nie było w pobliżu, gdy znajdowała się w takim stanie. Gdyby była postacią z kreskówki, para leciałaby z jej uszu.

Z tą kiepsko maskowaną złością przebrnęła przez wszystkie zajęcia tego dnia i wciąż tak samo nabuzowana szła do pracy. Ale może opatrzność jednak nad nią czuwała, ponieważ Ronnie napisał, że go nie będzie – sprawy rodzinne – i żeby pamiętała o zamknięciu baru.

Najchętniej w ogóle bym go nie otwierała, pomyślała, wysiadając z samochodu.

Jednakże w przeciwieństwie do Chrisa, który z idiotycznych powodów nastawiał karku w Red Bricks, nie mogła pozwolić sobie na tego typu numery. Zwyczajnie nie stać jej było na luksus olania pracy.

- Wiesz, ile kosztuje naprawa camaro? – wymamrotała, paradując jego sposób mówienia.

I kolejny raz tego dnia trafił ją szlag.

Gość na własne życzenie sprowadził na siebie katastrofę. Sprał siostrzeńca Travisa w tej przeklętej melinie, a teraz oczekiwał, że Jade nadstawi dla niego karku i pomoże uprzątnąć cały bałagan. O nie. Wykluczone. Szybciej padnie trupem, niż w czymkolwiek mu pomoże.

- Cholera! – syknęła, kiedy klucz zamiast trafić w zamek, zarył o metal pod nim.

Ręka tak się jej trzęsła, że musiała chwycić nadgarstek drugą dłonią, zanim spróbowała znowu. Wmawiała sobie, że to przez brak snu, dobrze wiedząc, że to ze złości. Jeśli się nie uspokoi i dalej będzie się tak telepać, nie doniesie żadnego zamówie...

Pstryknęła włącznikiem światła i zamarła. To wciąż był bar u Ronniego, tyle że jednocześnie wcale nie był – teraz został przyozdobiony tak, że wyglądał raczej jak dom Cardi B z okazji walentynek. Pod sufitem unosiły się czerwone balony w kształcie serca, kilka dyndało też przy ekspresie do kawy. Ale przede wszystkim wszędzie były płatki róż. WSZĘDZIE. Na kontuarze, na stolikach, na podłodze. Pewnie są nawet w kuchni, pomyślała Jade z przerażeniem.

- Co do... – zaczęła.

I wtedy z cienia wyszła wysoka postać.

- Cześć, Jade – odezwał się Chris. – Przyszedłem cię przeprosić. – Pokręcił głową jak człowiek, który zdał sobie sprawę z własnego nietaktu. – Właściwie należałoby powiedzieć, że przyszedłem prosić o wybaczenie.

Stała jak wmurowana i gapiła się na niego okrągłymi oczami. Miała wrażenie, że śni albo że może miała wypadek, straciła przytomność i teraz leży podłączona pod maszynę podtrzymującą życie, snując tę dziwaczną wizję. Bo to się nie miało prawa dziać na poważnie. Nie i koniec.

Tylko że się działo.

Zapach róż był zbyt realny, by nie był prawdziwy. I wystarczająco intensywny, by przykryć woń środków do czyszczenia i nieodzowną dla tego miejsca nutę starego oleju. Abernathy czuła kwiaty za każdym razem, gdy wciągała powietrze.

- Co to jest? – wykrztusiła słabo.

- Mówiłaś, że lubisz róże. – Roberts zaprezentował jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów. – Zdecydowałem się tylko na ich płatki. Na wypadek, gdybyś znów chciała mnie bić.

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now