Rozdział 35

3.3K 176 19
                                    


Dwa dni później umówili się w kręgielni. Tylko że kiedy Abernathy wyszła na parking, Roberts czekał przy jej samochodzie. Z miejsca poczuła, że to jakaś zasadzka. Miała ochotę okręcić się na pięcie i zwiać, ale było już za późno. Christopher ją zauważył.

- Cześć. – Błysnął tym swoim olśniewającym uśmiechem, który łamał serca damskiej połowie Uniwersytetu Stratforda. – Ślicznie wyglądasz.

Nie wyglądała. Miała wolną od makijażu twarz, niedbale sklecony kucyk i jedną z bluz, które zdaniem Katherine kupowała w sklepie z używaną odzieżą.

- Potrafię trafić na kręgielnię – stwierdziła sucho. – Po co tu sterczysz?

- Zmiana planów. Nie jedziemy na kręgielnię.

Ostrzegawcze lampki w umyśle Jade zapłonęły jak na choince.

- Nie? Więc dokąd?

- Zobaczysz. – Wyciągnął rękę w jej stronę. – Daj kluczyki.

- Po co? – Zrobiła strategiczny krok w tył i zlustrowała parking. Camaro Robertsa na nim nie było. – O nie! Nie ma mowy! Nie będziesz prowadził mojego auta!

Christopher posłał litościwe spojrzenie staremu fordowi.

- Boisz się, że go zarysuję? Czy coś? Raczej nie będzie nic widać.

Wzięła głęboki wdech. Wdzięczność, powiedziała sobie. Czuj wdzięczność. Facet uratował ci życie.

Nic z tego i tak miała ochotę go kopnąć.

- Najpierw powiedz, dokąd jedziemy. – Zakryła ręką kieszeń dżinsów, jak gdyby Roberts miał wyrwać znajdujące się w niej kluczyki. Cały czas cofała się bardziej i bardziej, aż uderzyła tyłkiem w swój samochód. – A potem usiądź w fotelu pasażera.

- Kluczyki, Jade. – Zgiął palce w przywołującym geście. – Nie daj się prosić.

- Po moim trupie. Ja prowadzę.

- Nic z tego. – Chris się wyszczerzył. Pochylił się nad nią i oparł ręce o karoserię w taki sposób, że znalazły się po obu stronach jej ciała. Był. Za. Blisko. O wiele za blisko. – Wtedy nie byłoby niespodzianki.

- Jeszcze powiedz, że chcesz zawiązać mi oczy, to cię pobiję.

- Wiesz, myślałem o tym. Ale doszedłem do wniosku, że tak wiele emocji naraz przyprawi cię o wylew.

Pokazała mu wyprostowany środkowy palec.

- Przecież wiesz, że cię nie skrzywdzę. – Przytknął czoło do jej czoła. – Nigdy.

Jade przymknęła powieki. Wariowała, kiedy znajdował się tuż obok i nienawidziła się za to. Nie powinna tak reagować. Nie na niego.

- Odsuń się – poprosiła.

- Bo co? Ktoś nas zobaczy i umrzesz ze wstydu? Myślałem, że już to przerabialiśmy.

Abernathy była pewna, że gdyby teraz spojrzała w okno swojego pokoju, zobaczyłaby Kat. Najprawdopodobniej z telefonem w ręku. Ktoś, kto sprzedaje informacje o tobie, nie zawaha się przed niczym. Zwłaszcza jeśli niezdrowo buja się w kumplu Robertsa.

- Odsuń się – powtórzyła. – Zabierasz mi powietrze.

- Tak jak teraz? – zapytał. I zrobił coś, czego obawiała się najbardziej.

Pocałował ją.

Jade przywarła do niego, nie rejestrując nawet, że to robi. Pozwoliła, by język Chrisa wślizgnął się w jej rozchylone usta. Nie potrafiła się temu oprzeć. Mruczała, kiedy ją pieścił, i odpowiadała tym samym. Zatracała się w tym pocałunku, namiętnym i delikatnym zarazem.

Nigdy na nikogo nie reagowała z taką intensywnością. Christopher dotykał jej ciała, najpierw przez bluzę, potem wsunął ręce pod nią, błądząc w poszukiwaniu piersi. Był odważny i bezwstydny, mimo że znajdowali się w miejscu publicznym, gdzie mógł zobaczyć ich właściwie każdy. A ona? Przestawała mieć nad sobą jakąkolwiek kontrolę.

I ostatecznie jednak dała mu kluczyki.

Strzelnica. To tam ją zabrał. Jade dłuższą chwilę gapiła się na szyld za przednią szybą, zastanawiając się, czy to aby nie jest jakaś forma wyrafinowanego żartu. Ale nie była.

- Ty naprawdę masz nie po kolei w głowie – skwitowała. – Przecież mogę cię zabić.

- Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, mała. – Położył dłoń na jej kolanie i znów przysunął się zdecydowanie zbyt blisko. – Idziemy?

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now