Rozdział 29

3.1K 173 18
                                    


Wieczór był zaskakująco ciepły zupełnie jakby już było lato. Klub pękał w szwach, ale chyba nie tylko dlatego było w nim tak niesamowicie duszno. Pewnie nawalała klimatyzacja. Jade czuła skwar nawet mimo sukienki, która oprócz tego, że była na ramiączkach, miała też wydekoltowane plecy. Krople potu ściekały jej po skroniach i między piersiami, a ona mogła tylko mieć nadzieję, że makijaż jakoś to wytrzyma.

- BUUUUUUUU! Dawajcie już White Rabbit! – ryknął ktoś za jej plecami.

To tyle, jeśli szło o odczucia na temat supportu zespołu.

A kiedy White Rabbit wreszcie wyszli na spotkanie z publiką, zapanowało istne szaleństwo. Jade rzeczywiście nie udało się dopchać pod samą scenę, ale nic nie szkodziło. Z miejsca, w którym stała, miała naprawdę niezły widok na zespół. Grali cudownie. Genialnie. Rewelacyjnie. Klipy na YouTubie nie mogły się równać z doświadczaniem tego na żywo. Wibrację basu czuła aż w zębach i żałowała tylko, że nie ma z nią Kat.

- Ten kawałek dedykuję wszystkim zakochanym! – zawołał Ricky, wokalista, podrywając statyw mikrofonu w powietrze.

Jade mimowolnie pomyślała o Robertsie i skrzywiła się w duchu. Jezu, było z nią coraz gorzej. Poważnie.

Sięgnęła do ukrytej w fałdach sukienki kieszeni w poszukiwaniu telefonu. Stwierdziła, że zrobi zdjęcie i wyśle je współlokatorce. Jednak właśnie wtedy ktoś złapał ją za łokieć.

- No cześć, lala. Mówiłem, że do miłego, nie?

Odwróciła głowę i zobaczyła tlenionego gościa, któremu sprzedała bilet Kat. Ten jego zaskakująco sympatyczny uśmiech już nie wydawał się Jade taki sympatyczny.

- Cześć – odparła ostrożnie.

Chłopak nachylił się nad nią, omiatając jej twarz alkoholowym oddechem.

- Fajnie grają, nie?

Nie denerwuj się, nakazała sobie. Tylko się nie denerwuj.

- Tak. Bardzo.

- Ale gorąco tu jak w piekle, co nie?

- Okropnie. – Jade spróbowała się uśmiechnąć. Nic z tego. – Mógłbyś puścić moją rękę?

Najwyraźniej nie mógł.

- Skoczymy do baru? – zaproponował.

Chryste, jaki namolny.

- Nie, dzięki! – Podniosła głos, przekrzykując muzykę. – Przyszłam tu na koncert!

- Z baru też będzie wszystko słychać. – Ciemne oczy chłopaka błyszczały chorobliwie, a ona nagle zaczęła mieć bardzo złe przeczucia. – No, dawaj.

- Powiedziałam nie. – Jade szarpnęła ramieniem. – Puszczaj!

- Ej, lala. Nie bądź taka niedostępna.

Trzeba było zaprosić Chrisa, pomyślała Jade ponuro. Albo chociaż Alexandra. Dlaczego w ogóle nie pomyślałam o Alexandrze?

- Weź mnie wreszcie zostaw!

- Przejdziemy się. – Chłopak wyszczerzył zęby. Jego place ściskały jej rękę zdecydowanie za mocno. – Wstydliwa jesteś, ale widać, że chcesz.

- Zwariowałeś? – żachnęła się. – Nigdzie z tobą nie... – Urwała, czując, jak coś ostrego i zimnego wbija się jej pod żebra. Nie musiała tego widzieć, wiedziała, że to nóż.

- Przejdziemy się – powtórzył chłopak. – To taka moja dobra rada, co nie?

Jade zaczęła wrzeszczeć, ale nikt specjalnie się tym nie przejął. Była otoczona dwoma, może nawet trzema setkami ludzi, z których połowa robiła to samo. Jej krzyk utonął w walącej ze sceny muzyce i rozentuzjazmowanych piskach fanek White Rabbit.

- Przymknij się – wysyczał chłopak wprost do jej ucha, napierając ostrzem na ukryte pod sukienką ciało. – Bo cię podziurawię.

Nie żartował. Wiedziała to. Czuła, że nóż przebił materiał i znajdującą się pod nim skórę. A jeśli zwiększy nacisk jeszcze odrobinę... Boże. O mój Boże.

Chrapliwie wciągnęła powietrze. Wciąż się pociła, ale teraz zrobiło się jej zimno, za zimno. Miała wrażenie, że jej palce są lodowate. Rozumiała też, że jeśli podda się panice, będzie po niej.

- Puść mnie. Mój chłopak zaraz tu...

Gość z tatuażem się roześmiał.

- Kto?

No tak, sprzedała mu bilet Kat. Więc prawdopodobnie założył, że bilet należał do faceta, który Jade wystawił. A samotna laska to bezbronna laska. Potem typ wypił o jedno piwo za dużo, może też coś wziął i wpadł na to, żeby ją... żeby ją...

Muzyka zaczęła tonąć w głuchym szumie. Jade poczuła, że świat chce od niej odpłynąć i przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Mocno. Aż do krwi. Nie mogła zemdleć. Nie mogła tutaj zemdleć.

- Ludzie... – Chciała znów krzyknąć, ale za bardzo się bała, że nóż wbije się w nią aż po rękojeść. – Dookoła nas są ludzie. Naprawdę wydaje ci się, że nikt nie zauważy, że...

Szarpnął nią tak gwałtownie, że aż szczęknęła zębami. Ostrze przesunęło się wzdłuż jej kręgosłupa.

- Moglibyśmy to zrobić tutaj i nikt by nic nie zauważył – oznajmił.

Niestety, miał rację. Miał absolutną rację.

- Idziemy! – Chłopak zaczął ciągnąć ją w stronę wyjścia.

Jade próbowała walczyć, zapierać się, ale efekt tego był żaden. W przypływie paniki chwyciła się nawet kogoś z publiczności – dziewczyny, na ile zdążyła zarejestrować – ale skończyło się tak, że omal nie dostała w zęby.

- Bez numerów, lala – pouczył ją bandzior. – Bo zaboli.

Przeciskali się przez tłum, przytuleni jak kochankowie. Jade drżała. Czuła zimną, wżynającą się w ciało stal i miała ochotę wyć. Nie. Ona naprawdę wyła. Rozhisteryzowana fanka, którą trzeba wyprowadzić na powietrze, tak pewnie wyglądało to z boku.

Tonę, uzmysłowiła sobie. Tonę na oczach setek ludzi i nikt niczego nie widzi.

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now