Rozdział 54

2.8K 175 27
                                    


Gałęzie szorowały o karoserię camaro, kiedy przejeżdżali wąskim traktem między drzewami. Wielki pluszowy miś siedział na tylnym siedzeniu niczym niemy świadek tragedii, którą nieświadomie wyreżyserował Christopher.

- Myślisz, że to jest zabawne?! – Abernathy patrzyła przed siebie rozszerzonymi oczami.

Owszem, Chris tak właśnie myślał. Wyglądało jednak na to, że się pomylił.

Przełączył światła z długich na krótkie i zatrzymał się na wzniesieniu, tak jak robił to wiele razy przedtem. Nawet po zmroku był stąd naprawdę niezły widok.

- Jesteśmy na miejscu – oznajmił.

Abernathy wyskoczyła z wozu jak oparzona. A kiedy już przestała się drzeć, Chris dostrzegł swoją szansę. Nie, żeby zaraz pozwoliła mu wyjaśnić, dlaczego ją tutaj zabrał, ale przynajmniej się do tego zbliżył.

- Przyjeżdżam tu czasem – powiedział. Nie dodał, że niekiedy przelatuje mu przez głowę, żeby zamiast hamulca wcisnąć gaz i runąć z klifu, ale chyba nie musiał. Abernathy jakoś wyczytała to z jego twarzy.

I zdaje się, że zrozumiała to bardzo opacznie.

- To porwanie! Jesteśmy w środku jakiejś głuszy, a to jest porwanie!

- Rozejrzyj się, Jade.

- Nie chcę.

- Szkoda. To bardzo ładne miejsce. – Moje prywatne miejsce, dodał w myślach.

- To trzeba było powiedzieć od razu, że chcesz mi pokazać ładne miejsce. Wyjaśnić mi, co robisz, zanim to zrobisz. A nie zachowywać się jak kompletny zboczeniec. – Niepewnie obejrzała się za siebie. – I wywozić mnie z dala od cywilizacji!

Chris wymownie zerknął w stronę podrywających się z gałęzi ptaków. Na tle nocnego nieba były tylko kształtami czarniejszymi niż sama ciemność.

- Straszysz zwierzęta – zauważył.

Wydała z siebie gardłowy warkot. Gapiła się na niego z wymalowaną na twarzy wściekłością, rytmicznie zaciskając i rozwierając palce. Reflektory camaro rozcinały noc, ukazując fragment zamykającego się w dole szpaleru drzew, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Aksamitu nieba z rozrzuconym na nim miliardem gwiazd zresztą też nie.

- Jak chciałeś, żebym pooglądała zwierzęta, trzeba mnie było zabrać do zoo.

Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zatoczyli pętlę i Abernathy ponownie weszła w fazę szału. Do diabła, a tak dobrze im szło. Czy ona się spodziewała, że Chris zaraz wyjmie z bagażnika sznur i siekierę? Najwyraźniej, niestety. Bo tak się zachowywała.

- Daj spokój, Jade – starał się przemawiać najłagodniej, jak potrafił – nie złość się.

- Nie złoszczę. – Nie, skądże. Wyglądała na tak wściekłą, że nie zdziwiłby się wcale, gdyby jej włosy zajęły się ogniem.

- Uważasz mnie za seryjnego mordercę? Przecież nie przywiozłem cię tu po to, żeby cię zabić.

- Ale wywiozłeś mnie na odludzie!

Zbłąkany ptak wydał z siebie oskarżycielski skrzek i uleciał w noc, dołączając do reszty.

- Chodzi o to, że nie lubisz przyrody? Bo nie łapię.

Przez chwilę wyglądała, jakby to ona zamierzała go zamordować. A potem znów wydała z siebie ten charkotliwy ryk.

- Tak się po prostu nie robi, nie rozumiesz?! Nie zabierasz kogoś w takie miejsce, z którego nie będzie w stanie sam wrócić. To tak, jakbyś odebrał mi wybór. Przywiązał go do swojego kaprysu! Bo z nas dwojga tylko ty masz kluczyki i jeśli postanowisz mnie tu zostawić...

- Ale nie postanowię. Co to w ogóle za pomysł?

- Ludzie wpadają na różne pomysły, Chris. Bardzo często są to osoby, po których najmniej byś się tego spodziewał.

- To też przeczytałaś w jakiejś mądrej książce? – Cholera, niepotrzebnie to powiedział. Nie należało dodatkowo podlewać tego ognia benzyną.

- Nie musiałam.

- Wybacz. Nie chciałem cię...

- Przecież mówiłam, że nie jestem zła!

Roberts przeciągnął dłonią po włosach. Wtedy nie rozumiał jeszcze, że Abernathy wcale nie wścieka się na niego, lecz na własną przeszłość i zamieszkujące ją demony. Ale przecież nie miał prawa wiedzieć. Nie w tamtej chwili.

- Spieprzyłem, wiem. Nie chciałem, ale spieprzyłem. – Nie pierwszy zresztą raz. To się nazywało prawdziwy talent.

Zerknęła na niego z ukosa. Furia w jej oczach jakby odrobinę przygasła.

- Przestraszyłeś mnie – powiedziała cicho. – Co miałam sobie pomyśleć?

Na pewno nie to, że miał zamiar ją zaszlachtować.

- Nie chciałem. Wierzysz mi?

Nic nie odpowiedziała.

- W porządku. – Westchnął. – W takim razie wskakuj, odwiozę cię do...

- Nie trzeba. – Znów zaczęła się rozglądać i tym razem chyba naprawdę zobaczyła, gdzie jest. – Skoro już przyjechaliśmy, możemy zostać. Na trochę.

Nie nadążał za nią. Nie był nawet w połowie drogi.

- Na pewno? – zapytał ostrożnie.

Pokiwała głową.

- Tutaj jest... zachwycająco. – Wciągnęła w nozdrza nocne powietrze. – Tak jakby było w tym coś, sama nie wiem. Pierwotnego i zarazem ostatecznego? Tak, chyba tak.

Reflektory camaro zwabiały owady, toteż Chris je wyłączył. Nie był tylko pewien, czy Abernathy znowu nie zacznie świrować, ale nie zaczęła. Obeszła samochód i oparła się o maskę. Zadarła głowę, spoglądając w niebo. Roberts przysiadł na zderzaku obok niej. I czekał.

- Przepraszam – powiedziała, patrząc przed siebie. – Czasami... hm, reaguję zbyt emocjonalnie.

- Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem cię straszyć. To było głupie. – Tak naprawdę to był mały odwet za akcję z domu strachów, która z kolei była odwetem za jego akcję z poduszką, ale tego już nie dodał. Nie chciał, żeby kolejne gówno wpadło w wentylator.

- Trochę było. – Na jej wargach pojawił się cień uśmiechu. – Chyba powinniśmy przestać robić sobie na złość.

Chris wyciągnął do niej rękę.

- Stoi – powiedział.

Miał jednak wrażenie, że tę akurat obietnicę bardzo szybko złamią.


______

Po południu postaram się wrzucić jeszcze jeden <3

Karina

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now