Rozdział 66

2.8K 154 19
                                    


Żołądek Abernathy ściskał się coraz bardziej i to nie tylko dlatego, że niebawem miała popełnić swoje pierwsze przestępstwo. Już teraz czuła, jak gorący oddech zbliżających się egzaminów dmucha jej w kark. A dla kogoś, kto może studiować tylko dzięki stypendium naukowemu, każdy egzamin to duża sprawa. W pewnym sensie życia i śmierci.

Jednak Chris najwyraźniej nie był w stanie tego pojąć.

- Nie – powiedziała, ściskając telefon między policzkiem a ramieniem. – Nie wyjdę. Uczę się.

- Jestem na dole. Na parkingu.

- To już nie mój problem – syknęła i wściekłym ruchem wygrzebała spod sterty papierów notatki, których potrzebowała.

- Myślę, że jednak trochę twój. – W głosie Chrisa słychać było uśmiech. – Mam samochód wyładowany kocią i psią karmą prawie pod sam dach. Jeśli do mnie nie zejdziesz, wniosę ci to wszystko do pokoju.

- Co takiego?!

- Przemyślałem to, co mówiłaś o wydawaniu forsy i pomocy bezdomnym zwierzętom. Powiedzmy, że chciałem się zrehabilitować.

- Akurat teraz? – jęknęła. Notatki wysunęły się z jej dłoni, ale nie zwróciła na to uwagi. – Nie mogłeś tego przemyśleć po egzaminach?

- Zwierzęta w schronisku są zawsze głodne, prawda? – wypalił Chris. I tak, teraz już była pewna, że się uśmiechał. – To jak? Schodzisz? Czy mam już zacząć wnosić pierwszy worek?

Abernathy przymknęła powieki.

- W porządku – powiedziała. – Daj mi dwadzieścia minut.

Uwinęła się w piętnaście, jednak tych ostatnich pięciu potrzebowała, żeby się wyciszyć. No, przynajmniej spróbować.

Cholerny pan niespodzianka, pomyślała mściwie, schodząc po schodach.

- Mówiłeś poważnie – sapnęła, obejmując wzrokiem wyładowane pod korek camaro. – To w ogóle da radę jechać?

- Kochanie – Chris odpalił jeden z tych swoich rozbrajających uśmiechów i przysunął się do niej – chyba nie doceniasz tego samochodu.

Zrobiło się jej gorąco nie tylko z powodu słońca, które nagle wyłoniło się zza chmur. Chodziło o Christophera, o to, że znalazł się tak blisko. Poczuła zapach jego skóry, spojrzała na te lekko skośne oczy, na ładnie zarysowane kości policzkowe oraz napinające się pod koszulką mięśnie i... zaczynały jej mięknąć kolana. Boże. Stop.

- Które... – Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Które konkretnie schronisko odwiedzimy?

- Och, spodoba ci się. Nazywają to sanktuarium dla zwierząt. Connor coś tam. Na pewno widziałaś ich filmiki.

Owszem, widziała.

- Azyl – poprawiła odruchowo. – To się nazywa azyl dla zwierząt, Chris.

Wzruszył ramionami.

- Co za różnica?

- Duża. – Na przykład taka, że gdyby zabrał ją do zwyczajnego schroniska, a ona zobaczyłaby te wszystkie biedne zwierzęta zamknięte w klatkach, beczałaby, aż by spuchła, ale tego nie musiał wiedzieć. – W przeciwieństwie do schroniska, azyl nie stara się znaleźć domów wszystkim swoim podopiecznym, ponieważ wielu z nich jest w dość zaawansowanym... – Zorientowała się, że Roberts patrzy na nią w ten sam sposób, w jaki ona gapiła się na Kat, kiedy ta próbowała jej tłumaczyć zagadnienia związane z programowaniem, i zamilkła. – Nieważne. Jedziemy? Chcę się jeszcze pouczyć po powrocie.

DEVIL'S GAME | ZakończoneWhere stories live. Discover now