XI

274 24 16
                                    

Danielle

Wstałam dokładnie o 6.30, równo z budzikiem. Pierwszy raz od dawna podniosłam się z łóżka od razu, bez zbędnego leżenia.

Ruszyłam prosto do łazienki, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Strumień letniej wody uderzył w moje ciało sekundę później. Czułam, jak chłód pobudza mnie do życia, a sen z wolna odchodzi. Stałam kilka chwil nieruchomo, przymykając delikatnie oczy, do których dostały się pojedyńcze krople. Mój umysł zaczynał pracować.

To dziś leciałam do San Francisco.

Ta myśl na dobre zagościła w mojej głowie. Była niczym światełko w tunelu, do którego pragniesz szybko się dostać. Podobnie było ze mną - chciałam już tam być.

Po porannym prysznicu, poszłam umyć zęby i twarz. Dziś chciałam wyglądać idelanie, dosłownie musiałam dopiąć każdą rzecz na ostatni guzik. Dlatego zaczęłam od twarzy; najpierw nałożyłam krem, który miał posłużyć jednocześnie za bazę, poczekałam kilka minut aż się wchłonie i przeszłam do robienia tzw. tapety. Wyjęłam mój ulubiony podkład z Maca i dokładnie wklepywałam go gąbęczką. Później delikatnie wykonturowałam twarz, by zaraz przykryć wszystko matowym pudrem. Brwi jedynie przejechałam kredką, aby bardziej je podkreślić. Na oczach zrobiłam klasyczne smoke eyes, które zajęło mi dobre dwadzieścia minut, żeby nie więcej. Zwieńczyłam to doklejeniem kępek rzęs. Moje spojrzenie było dziś doskonałe. Do tego wszystkiego, już na samym końcu, nałożyłam rozświetlacz, który uwydatnił kości policzkowe. Przyjrzałam się swojemu odbiciu z dużą uwagą, szukając ewentualnych niedociągnięć, których ku zadowoleniu nie znalazłam. Czułam się piękna i pewna siebie. Moja poranna praca przyniosła mi pełną satysfakcję.

Idąc do garderoby rozmyślałam nad dzisiejszym strojem. Jedyne, co było oczywiste to to, że włożę vansy. Nie było chyba wygodniejszych butów niż one. Zastanawiałam się nawet nad kolorem jeansów, ale ostatecznie wybrałam czarne (znowu). Na górę ubrałam białą bluzkę typu hiszpanka z falbanką. Z wieszaka zgarnęłam jeszcze czarną skórę i wróciłam do pokoju. Ubrana, skupiłam się na dodatkach. Standardowo włożyłam łańcuszek od Dylana, który niestety musiałam zdejmować na noc. Był zbyt drogi, abym odważyła się w nim zasnąć. Do tego dobrałam jeszcze kolczyki-wkrętki z białego złota.

Podeszłam do lustra, tym razem widząc ostateczny efekt. Na moich ustach zagościł promienny uśmiech. Wyglądałam dziś wspaniale. Nic dodać nic ująć. Co najlepsze, czułam się równie cudownie, jak przedstawiał mnie lustrzany obraz.

Do mini walizki zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy; dwa kompletny bielizny, bordowy T-shirt, bluzkę, zestaw kosmetyków, szczoteczkę do zębów, ładowarkę, słuchawki i inne tego rodzaju duperele. Tym razem mogłam sobie pozwolić na nieco większy bagaż, niż ostatnio gdy jechałam do San Francisco.

Będąc już na ostatnim stopniu schodów, moim oczom ukazał się klasyczny widok: tata siedział przy stole czytając gazetę, a mama w szlafroku parzyła kawę.

- Co tak późno, kochanie? - zagadała rodzicielka, zerkając na mnie. Dostrzegłam wtedy jej pomalowane na czerwono usta i doskonale wytuszowane rzęsy.

- Nie mogłam się coś zebrać - zaśmiałam się, zajmując wolne miejsce przy stole.

- Nie wyglądasz, jakbyś nie mogła się zebrać. Cudowny makijaż - głos mamy wyrażał zachwyt. - Koniecznie musisz mnie tak kiedyś pomalować.

Zawstydziłam się trochę, bo nie chciałam przyciągnąć uwagi rodziców.

- Dziękuję, ale to nic takiego - odpowiedziałam biorąc kromkę chleba. - A co do malowania, to chętnie.

Where's my love? | Dylan O'brienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz