24. Odkryć przeciwnika

283 34 13
                                    


Byłem nieprzyzwoicie spokojny, spacerując po pajęczej norze w poszukiwaniu... czegokolwiek. Najpewniej wyjścia. Byłem pewny na dwieście procent, że Dippera tu nie było i zamiast panikować przez jego brak, cieszyłem się, że walkę z wielkim robalem będę mógł rozegrać sam i bez strachu, że ktoś mi się nawinie pod nogi. Schowałem dłonie do kieszeni i rozglądałem się, mijając kolejne górki trupów. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się tu aż tyle tych nieszczęśników, bo podziemne lochy Lucyfera nie były chyba zbyt częstym miejscem do odwiedzania przez chętnych wycieczkowiczów. Chyba że Lucio miał jakieś zapędy psychola wtrącającego tu randomowych grzeszników, by gubili się po lochach i grali w żywego Pac Mana z przerośniętym pająkiem. Zgaduję, że większość przegrała.

Mimo że posiadałem w zanadrzu parę magicznych sztuczek i urok osobisty, warto byłoby zaopatrzyć się w jakąś broń albo grubszą osłonę na ciało niż zaledwie koszulka. Jeżeli już miałem być obsikany jadem przez przerośniętego robala, wolałbym się nie stopić w całości, a potem nie straszyć wszystkich wokół wyglądem Freddy'ego Kruegera. Dość fortunnie trupy wokół mnie posiadały całkiem ciekawe rzeczy do wzięcia. Od jednego wziąłem całkiem klawą czerwoną kurtkę w nie takim złym stanie. Była chyba przypieczętowana paroma zaklęciami, skoro wytrzymała pajęczy kwas i lata w jaskini. Właściciel musiał ją lubić (nie dziwię się, miała mnóstwo kieszeni i była wygodna). Oprócz niej znalazłem tępawy i mocno wiekowy nóż, choć to i tak lepsze niż puste dłonie, nie? Mógłbym się bawić w przebieranki za żołnierza dalej, ale po pierwsze nie chciałem zaraz wyglądać jak pajac, a po drugie w odległym kącie jaskini coś się poruszyło i groźnie zasyczało. Spiąłem się, schowałem za jedną z kupek kości i przyczaiłem się na wroga, który zaczął szukać swojej nowo upolowanej zdobyczy, jaką byłem ja. Pajęczak chyba trochę się wkurzył, gdy nie znalazł mnie w miejscu, w którym mnie zostawił i łaził po swojej pieczarze w większym zdenerwowaniu. Uśmiechnąłem się sam do siebie i poklepałem lekko dłonią ostrze, które dzierżyłem. To nie powinien być trudny połów. Gdy ja i Lucyfer byliśmy młodsi o jakieś tysiąc lat i w miarę się ze sobą trzymaliśmy, dla frajdy mordowaliśmy te wielkie pająki, które Luc sobie hodował. Najwyraźniej nie minęło mi to hobby, a ja nie wyszedłem z wprawy, więc walka, tym razem bez Dippera i nie w ciasnym korytarzu, powinna być łatwiejsza.

*-*-*-*-*

Squip zachowywał się niezwykle swobodnie przy chłopaku, którego u siebie przetrzymywał. Dipper obserwował codzienne czynności demona w ciszy, siedząc na niezbyt wygodnej drewnianej skrzynce i nieustannie modląc się, by Bill tu przyszedł i odebrał go w rąk tego demona. Jasnowłosy jak gdyby nigdy nic rozpalił piecyk bez komina (ciężko o komin w podziemiu), a dym ulatywał przez jakiś specjalny mały portal nad płomykiem. Ciepło na szczęście nie uciekało w tamtą nicość, tylko rozgrzewała nieduże pomieszczenie wyciosane w kamieniu. Squip ogólnie pomagał sobie nieco magią, jednak większość czynności wykonywał ręcznie. Nie to co Bill. Ten mógłby leżeć na kanapie brzuchem do góry cały Boży dzień, a garnki latałyby pod sufitem. Dipper przyjrzał się też wyglądowi swojego oprawcy, skoro teraz miał na to szansę. Demon nie wyglądał na starego, choć to raczej niedziwne u przedstawiciela tej rasy. Włosy ostrzyżone miał krótko, choć trochę krzywo. Na skórze widoczna była warstwa brudu, bose stopy miał prawie czarne. Dłonie duże, sprawne i obyte z narzędziem broni. Wzrok podejrzliwy, sprytny i bardzo zachłanny. Na nagim ramieniu widniał prosty tatuaż z lisem. Squip najwyraźniej poczuł na sobie natarczywy wzrok człowieka i uniósł na niego wzrok. Nie musiał pytać, bo jego wściekłe spojrzenie było bardzo wymowne. Dipper jednak się nie zawahał ani nie wystraszył.

- Jak długo tu mieszkasz, skoro rozbiliśmy wasz gang jakiś miesiąc temu? Od razu wiedziałeś, by tu przyjść? Lochy pod pałacem Lucyfera to chyba niezbyt dobre osiedle mieszkalne. - zagadał śmiało, na co demon nieco się zdziwił, ale nie zdenerwował bardziej. Właściwie ulżyło mu, że ciężka atmosfera ciszy opadła. Dalej zajmował się obieraniem starych ziemniaków nad kubłem z resztkami.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Where stories live. Discover now