8. Bill Cipher

628 66 13
                                    




Czemu za każdym razem (czyli po prostu drugim), gdy się obudzi, musi czuć taki cholerny ból w głowie? Jego ciało było jak z ołowiu, przez bardzo długi czas nie mógł ruszyć nawet palcem, choć umysłowo był świadomy i słyszał otaczający go świat. Co prawda tak, jakby miał na uszach tłumiące słuchawki, a na oczach jakieś mocarne i niezniszczalne klapki, ale przynajmniej mógł normalnie myśleć. Wcześniej, podczas upojenia tym dziwnym, demonicznym narkotykiem, nie był w stanie przypomnieć sobie, jak ma na imię i na jakiej planecie w ogóle żyje. Świat wywijał przed nim szalone tańce, kolorowe korowody barw, dźwięków i iskier, nie rejestrował ruchów własnego ciała, więc nawet nie poczuł, że ktoś go przeniósł w inne miejsce. Teraz to wie, skoro leżał na jakiejś wygodnej kanapie, ale nadal nie mógł wstać i rozejrzeć się, czy to miłosierny datek od szajki demonów, które go porwały, czy to jednak Razjel go uratował i przyprowadził do domu. Przez moment naprawdę głęboko zastanawiał się, czyj ohydny smak znowu czuje w ustach, czyja aura go tak przytłacza, ale gdy przypomniał sobie, że Zipo tak właściwie nie był aż taki okropny, do głowy przyszedł mu tylko Ryan. Nie zadowalała go myśl, że gdzieś tu jest, szczególnie że to wszystko jego wina z tym porwaniem, ale teraz i tak nic w związku z tym nie zrobi. Starał się mieć na niego wylane i po prostu odpocząć. Zachowywał duży, wręcz chorobliwy spokój i po prostu leżał, słuchając czyichś kroków, jakiejś cichej muzyki, szczekania psa, skwierczącego oleju na patelni i stukania talerzy. Jakikolwiek strach go opuścił, jakby jego stan życiowy był mu zupełnie obojętny, nawet jeśli ten palący się olej jest przygotowywany na ludzkie mięso. To trochę tak, jakby cała jego wrażliwość wypłynęła wraz z tym narkotykiem.

No dobra, ale mimo tego, że sobie tak beztrosko leżał, to będzie musiał się kiedyś obudzić z tej śpiączki. Dobrze byłoby w końcu poruszyć ciałem i wziąć tabletkę na ból głowy, który powoli doprowadzał go do szału. No i napić wody, suche gardło nadal go dręczyło. Mimo swojej pełnej świadomości umysłu nadal było mu ciężko poruszyć chociażby palcem u stopy. Próbował każdą część ciała i niektóre drgały, po niedługim czasie mógł zacisnąć pięści i uchylić powieki. Otworzył w końcu suche wargi i cicho jęknął, starając się obudzić resztę skostniałego ciała. Rany, ile on tak leżał? Podniesienie rąk, by przetrzeć oczy i twarz to jeszcze spore wyzwanie, więc na razie zadowolił się tym, że może dotknąć i pomacać materiał koca, na którym leżał. Był dość miły, choć chyba nieźle wyleżany i sprany. Nagle, co było dla niego dużym szokiem, poczuł mokre liźnięcie na policzku, potem drugie, aż cała seria zaczęła znaczyć mu twarz ciepłym, wilgotnym językiem. Tętno mu podskoczyło, bo nawet nie mógł wstać, by się obronić, choć automatycznie otworzył szerzej oczy i gwałtownie odskoczył wgłąb kanapy. Spojrzał na rozweselonego kundelka, musząc sobie przyswoić, że to tylko pies smakował jego policzków, a nie napalony demon.

- Newton! Zostaw Dippcia, do cholery. Chodź tu! Noga. Noga! No, dobry pies. - Dipper spojrzał na blondyna ze zdziwieniem. Patrzył na chwilę na schylającego się do pupila demona jak na Pantocratora z ikony z góry Synaj. Tępo badał go, jakby widział go po raz pierwszy w życiu (na pewno pierwszy raz widział go w białym fartuszku i gaciach. Tylko gaciach, jakby występował w gejowskim konkursie na najseksowniejsze ciało w Ameryce... Nie. Na świecie!). Szybko odwrócił wzrok i rozejrzał po reszcie mieszkania, które ewidentnie nie było jego kawalerką, w której mieszkał z Razjelem. Leżał na dużej sofie zasłanej żółtym kocem, po jego lewej stał niski, szklany stolik do kawy lekko stłuczony w jednym miejscu, jakby ktoś w niego kopnął czy uderzył. Dalej znajdował się średniej wielkości płaski telewizor, jakaś ciemna komoda z książkami i innymi klamotami (nietrudno dostrzec tam broń palną). Samo wnętrze salonu, niby zagracone niepotrzebnymi rzeczami, było nawet przytulne, a jasny kolor ścian tylko dodawał uroku. Naprzeciw, w przejściu do innego pokoju (najpewniej kuchni) stał jasnowłosy demon, bacznie przyglądający się chłopakowi. Kundelek już gdzieś czmychnął, więc zastała ich głucha cisza przerywana jedynie cichym stukaniem pazurków psa o posadzkę w kuchni. Szatyn oparł głowę o dłonie, masując powoli obolałe skronie, jednocześnie przerywając ten irytujący kontakt wzrokowy z Ryanem. Wyżej wymieniony nagle podszedł do kanapy, opierając się o nią, by spojrzeć na młodszego chłopaka.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Where stories live. Discover now