6. Pierwsza ważna misja

584 78 18
                                    

Służba u ludzi jest moim częstym zajęciem. Zazwyczaj chodzi im o pieniądze, chęć władzy, zdobycie miłości, pozbycie się niewygodnych świadków, raz nawet spotkałem się z gościem, który zapragnął dożywotniego zapasu jedzenia. Mój staż u potencjalnego klienta miał różny czas trwania, raz wystarczyło jedno, trafne zaklęcie i już go zadowoliłem, a czasem trzeba było popracować trochę ciężej nawet parę tygodni, miesięcy (myślicie, że politycy to tacy świetni mówcy? Paru z nich pomagałem wejść na wysoki szczebel). Taka praca zawsze była dla mnie miłym oderwaniem się od szarej rutyny i zabawą w ciekawych miejscach z nowymi ludźmi. Wystarczyło, że ktoś wezwie nieudolnie narysowanym pentagramem demona (coś jak zrobił Gideoś dziesięć lat temu w Wodogrzmotach), a wtedy zaczynała się "pomoc" temu ktosiowi. Zawsze oczywiście staram się obrócić tę pracę jedynie na moją korzyść; nie biorę robót, które by mi się nie opłaciły, ale teraz to, kurwa, przesada. Dałem się złapać na smycz, a powiedzenie "klient nasz pan" nabiera w końcu sensu. Pierdolnięci Łowcy. Niby nie jestem do nich uwiązany (Bogu dzięki) i mogę sobie przesiadywać we własnym domku z Newtonem, ale strasznie stresowała mnie myśl, że gdy ten dzieciak, Dipper, zginie, to ja razem z nim, a w przypadku chuderlawego człowieka to wcale nie jest takie trudne. Nie wiem, co miał ten cały Razjel we łbie, bym musiał pieczętować swoją duszę z Sosną, ale mogę się założyć, że tu wcale nie chodziło jedynie o to, bym nie rozrabiał. Być może zdążył zauważyć, że jakikolwiek pakt z demonem to zły pomysł, a człowiek nie korzysta z tego za dużo i po prostu chciał, bym się na coś przydał i za wszelką cenę chronił jego młodszego kolegę. Serio sprytne, ale czemu zależy mu na nim bardziej niż sobie, to jeszcze nie wiem. Nie wyglądają na najlepszych przyjaciół, rodzinę tym bardziej. Zresztą nieważne. Stałem się dla Sosny jakimś zastępczym aniołem stróżem i każde jego potknięcie wydawało mi się śmiertelne.

- Uważaj, jak łazisz, miernoto. - warknąłem i złapałem go za ramię, zanim nie spadł ze schodów. Rzucił mi gniewne spojrzenie i wyrwał z moich rąk, które tylko uważały na jego i swoje własne życie. Już spieszę z wyjaśnieniami, co się dzieje, gdzie jesteśmy i czemu śledzę Dippera jeden kroczek za nim niczym moją małą córeczkę (znaczy co do tego trzeciego to już wiadomo, czemu mi tak na nim zależy). Dwa dni po zawarciu Pieczęci Razjelek zadzwonił do mnie z radosną nowiną, że jestem im potrzebny w jakiejś tam misji. Pomyślałem - super! Przynajmniej nie będę się nudzić, może odbędzie się ciekawa walka, zdobędę nowego śmiertelnego wroga albo przynajmniej poczuję się potrzebny w tym patologicznym związku. Ubrałem więc ulubioną, skórzaną kurtkę, ciężkie buty z żółtymi sznurówkami (to nadal mój ulubiony kolor), za pas schowałem dwa noże (z czego nadal nie umiem bawić się motylkowym) i pełen zapału przetransportowałem się do mieszkania, w którym mnie ostatnio brutalnie skuto i pobito. W sumie nadal nie wiem czyja to kawalerka, obydwoje syfią tak samo (nadal mniej niż ja, ale nie będę się chwalić). Zapytałem więc radośnie, gdzie mnie zabierają i komu mam skopać zadek, ale usłyszawszy odpowiedź, straciłem ten mój zapał do współpracy.

- Słuchaj, Ross, zlokalizowaliśmy gniazdo demonów, których trzeba by się pozbyć, bo sprawiają problemy ludziom w okolicy. Pomożesz nam.

- Sami sobie nie dacie rady, o wielcy Łowcy? Po co mam wam pomagać w wybijaniu moich kuzynów? - spytałem z oburzeniem. Może i nie utrzymuję kontaktów z tą moją dalszą rodzinką, ale to nie powód, by ich od razu zabijać, no a przynajmniej dokładać do tego rękę. Co sobie ten Razjel myśli? Że jestem aż takim sadystą chętnym mordu? (Trochę tak, ale bez przesady). Czarnulek wywrócił oczami na moją odpowiedź i skrzyżował ręce na piersi. Dipper wtedy coś tam pakował do torby, więc nawet nie zwracałem na niego szczególnej uwagi, skoro jak zwykle milczał.

- Gdybyśmy mieli dać radę, nie wzywalibyśmy cię. Nie myśl sobie, że aż tak lubię twoje towarzystwo. - prychnął z rozbawieniem. - Gdybyśmy nie mieli ciebie, zadzwoniłbym po paru innych Łowców, no ale ty sobie chyba dasz radę z większą grupą tych larw, co? To nasz obowiązek, a skoro do nas należysz, to nam pomożesz, więc nawet nie zadawaj głupich pytań. - i teraz to się na niego wkurzyłem.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin