22. C'est la vie

284 49 21
                                    


Gdy Razjel na początku przedstawił mi swój plan, wyśmiałem go. Przecież to się nie mogło udać. Nie. To nie miało miejsca bytu, bym ja udał Lucyfera, a on mnie. Strażnicy Lucka są głupimi idiotami, ale chyba by potrafili rozróżnić swojego pana od marnej kopii.

- I mówi to mistrz kłamstw, genialny aktor i świetny czarodziej, w dodatku brat Upadłego? Bill, nie pierdol, będziesz zajebistym Lucyferem. - powiedział mi, gdy akurat chowaliśmy się w jakimś schowku na miotły. Skinąłem głową ze zrozumieniem.

- No dobra, pewnie dałbym radę, o ile nie spotkałbym nagle tego zasrańca, w którego miałbym się wcielić. To by się zdziwił, widząc klona! Ale po co ty miałbyś latać w mojej skórze? To już nie łatwiej by było, jakbyś ty zmienił się w Luca, a ja pozostał sobą? Po co cała ta szopka? Zresztą moglibyśmy zabawić się w niewidzialnych ninja i nawet nie wchodzić nikomu w drogę.

- Jezu kochany, weź ty czasem użyj mózgu, Bill. - westchnął i uniósł ręce w geście modlitewnym, jakby nie miał do mnie sił. - Przypominam, że to ty masz uwolnić Dippera, przecież tobie na tym priorytetowo zależy. Zapewne siedzi w lochach, więc powodzenia, że znalazłbyś w nich sam drogę. Każdy głupi wie, że te jebane katakumby to istny labirynt nawet dla jego żołnierzy. Bez twarzy Lucyfera się tam nie dostaniesz.

- Dobra, dobra, kumam. A po co masz robić za przynętę? - parsknąłem gniewnie.

- Żebyś ty miał spokój podczas szukania i uwalniania Dippera. Zresztą i tak się pewnie ciebie spodziewają, więc dostaną cię jak na tacy. Zajmę uwagę szefa i jego pionków, w czasie którym ty na luzie stąd uciekniesz, gdy znajdziesz swojego ukochanego.

Patrzyłem na Razjela z niepewnością. Plan był dobry i mógł się udać, jeśli bym się postarał nieźle zagrać swojego brata. Przy odrobinie weny nawet taki gbur jak Razjel mógłby się we mnie wcielić i zrobić parę żarcików w pałacu, jednak pozostawało mi na języku jedno wielkie "ale".

- A co jak cię pochwycą? Zgarniesz całą uwagę na siebie, na pewno nie puszczą cię wolno, gdy już rzuci się na ciebie całe wojsko Lucka. To nie taka prosta sprawa jak ze Szczurami, a wiesz, że po ciebie nie wrócę. Nawet jakbyś cudem uszedł z tego cało, już nigdy mnie nie zobaczysz, tak samo Dippera. Znikniemy na zawsze.

- Wiem. - jego wzrok był poważny, pewny siebie, ale jednocześnie trochę smutny. - Wiem, że wpadnę w tarapaty i pewnie nie ujdę z tego żywo, ale chyba mi się należy, nie myślisz? Nie martw się tym, chcę to zrobić. Uznaję to za swoją pokutę. Byłem gnojkiem już zbyt długo, więc jeśli ma to pomóc w ratowaniu człowieka, którego krzywdziłem za jego życia, zrobię to bez wahania.

Przełknąłem ślinę, patrząc na anioła ze ściśniętym żołądkiem. Skinąłem powoli głową, a potem uścisnąłem jego dłoń. Mocno, długo, aż oboje po prostu nie przytuliliśmy się po bratersku.

- Porządny z ciebie gość, Raz. Będę o tobie pamiętał.

- Ja o tobie też, Bill. Dobrze się z tobą pracuje.

- Tak, kopanie tyłków kilku złych gości jest zawsze zajebiste. - uśmiechnąłem się smutno. Odsunęliśmy się od siebie, a potem zajęliśmy się swoją robotą. Wyszedłem z kantorka w skórze Lucyfera, Razjel w mojej. I to był ostatni raz, gdy go widziałem.

Teraz, stojąc przed celą, w której siedział Dipper, wspomniałem jego słowa. Razjel był upartym dupkiem i przez większość czasu, gdy go znałem, nie cierpiałem go. Jego ziemska śmierć nie wywarła na mnie większego wrażenia. Nie był dla mnie nikim bliskim, ale teraz, gdy tak śmiało zechciał się dla nas poświęcić, zrozumiałem, że za twarzą wrednego uparciucha krył się mężny, odważny facet skory do oddania wszystkiego za bliźniego. Że tak bardzo zależało mu na byciu dobrym, że za pokutę za grzechy obrał sobie śmierć - zapewne bolesną. Cholera, to powinienem być ja. Znowu mi się uda ujść płazem, zwiać z pola bitwy i być szczęśliwym. Czułem się tak, jakbym wygrał dobre życie, w zamian zabijając przyjaciela (co nie odbiegało od prawdy).

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz