1. Miejsce przy oknie

1.5K 112 50
                                    

Ładna sekretarka w kusej spódniczce podała filiżankę z czarną jak moje oczy kawą, po czym uśmiechnęła się zalotnie, odchodząc i kręcąc biodrami. Odprowadziłem ją wzrokiem, szczerząc się sam do siebie. Poprawiłem krawat, starając skupić na czymś innym niż myśli brunetki krążących na mój temat. Chyba serio wpadłem jej w oko. Nic dziwnego, że stara się być dla mnie miła, skoro czekam już na tego zasranego Dulczykowa tak długo. Nie byłem jedynym petentem tutaj, ale kobieta postanowiła wyróżnić mnie kawą. Upiłem jej łyk i westchnąłem.

Skoro już tu czekam i się nudzę, to może oświecę was i powiem, dlaczego siedzę w urzędzie miasta w koszuli i krawacie, czekam na rozmowę z jakimś gryzipiórkiem i czemu nie jestem latający nachosem, tak jak zazwyczaj można mnie zobaczyć? Wszystko zaczęło się od nieudanej próby zabicia mnie przez pewną uroczą rodzinę o nazwisku ładnego iglaka dekadę temu. Nieudanej - wiadomo czemu, skoro właśnie tu siedzę i w spokoju popijam kawę. Ale dlaczego tkwię w ludzkiej powłoce przystojnego mężczyzny o jasnych, wręcz platynowych włosach, czarnych oczach, niezłej sylwetce i fajnym tyłku? Znaczy sam sobie wygenerowałem takie ciało, bo mam dobry gust (jak widać po maślanym spojrzeniu sekretarki), ale czemu nie jestem uroczą piramidką z muszką i jednym okiem? Niestety straciłem część swojej mocy na rzecz uratowania się z odwiecznej wędrówki w Świecie Duchów, więc muszę tkwić tu i zadowalać się tą słabszą, ludzką powłoką, jaka mi została. Zmieniłem miejsce pobytu na coś większego niż wiocha w Oregonie, a mianowicie na miasto najczęściej oblegane przez kosmitów w marvelowskich filmach - Nowy Jork. W takiej metropolii mogłem spokojnie wtopić się w tłum, a małe zabójstwo, które już miałem na sumieniu, nie zostało nawet zauważone.

Drzwi sali z numerem sto siedem otworzyły się. Wyszedł z niej niewysoki mężczyzna z nietęgą miną. Wyglądał tak, jakby ktoś go zbeształ, pobił, wyzwał od jełopa i/lub poklepał po tyłku łapką na muchy. Opuścił korytarz w ślimaczym, niepewnym tempie. Gdy zawołano moje nazwisko, reszta petentów spojrzała na mnie z przerażeniem, że teraz moja kolej na wejście do jamy smoka. Bez wzruszenia wstałem i wszedłem do gabinetu z filiżanką czarnego naparu, obrzucając kolejne osoby w kolejce rozbawionym spojrzeniem. Po zamknięciu drzwi odwróciłem się w stronę osoby za biurkiem. Urzędnik nie był ani gruby, ani chudy, ani młody, ani stary. Powiedziałbym, że to zwykły człowiek z szarymi włosami, szarą twarzą w szarym garniturze. Po prostu człowiek.

- Czym mogę służyć, panie Cipher? - zapytał znudzony. Usiadłem naprzeciw niego na niewygodnym krześle i spojrzałem bystro na biurokratę.

- Chciałbym wyrobić dowód tożsamości, niekoniecznie prawdziwy. Słyszałem, że u pana to możliwe, prawda, panie Dulczykow?

Szary człowiek podniósł na mnie zaciekawiony wzrok, a w, kto by się spodziewał, szarych oczach pojawiła się iskierka zainteresowania. Chyba trochę ubarwię ten jego dzień. Skinął głową, na co wyjąłem ze swojej torby paczkę banknotów. Dulczykow chwycił pieniądze i przeliczył. Zerknął na mnie ze swoim biurowym, gotowym do działania spojrzeniem.

- Na jakie nazwisko zapisać dokumenty?

***

Wyszedłem z budynku i uśmiechnąłem się sam do siebie, dopinając guzik koszuli. Po załatwieniu formalności w pokoju sto siedem urocza sekretarka zaprosiła mnie na chwilę do siebie, bo miała problem z drukarką, a ja, podobno, byłem niezłym informatykiem. Jej gościnność była dla mnie niewypowiedzianie miła i pewnie zapamiętam ją na jakiś czas. Zanim wsiadłem do czarnego Subaru Rosjanina, którego się pozbyłem na rzecz jego włości (no przecież muszę gdzieś mieszkać, nie?), stwierdziłem, że wrzucenie czegoś na ząb będzie dobrym pomysłem. Skierowałem się więc w stronę pobliskiej kawiarni. Zająłem miejsce przy oknie, po czym zamówiłem herbatę i kawałek ciasta. Jestem w tym mieście zaledwie tydzień, a dziś skończyłem chyba w końcu ostatnią formalność związaną z uzyskaniem bezpiecznego azylu tutaj. Nie mogłem pozostać w jednym miejscu zbyt długo, bo lubiłem rozrabiać, a potem miałem na ogonie gliny. Póki co zamierzałem cieszyć się kolejnym nowym życiem, które sobie załatwiłem pod nazwiskiem Ryan Ross jakąś godzinę temu. A może dwie? Nie jestem pewny, jak długo siedziałem u sekretarki.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Where stories live. Discover now