5. Pieczęć Dwóch Serc

597 83 17
                                    

Łowcy poszli do łazienki, żeby obgadać sprawę najwyższej i najświętszej wagi, mianowicie mojego drogocennego życia. Odetchnąłem cicho z ulgą, gdy tylko zatrzasnęli drzwi. Nawet nie chciało mi się specjalnie wytężać słuchu, zresztą te głupie kajdanki odbierały mi moce. Spojrzałem na paskudną ranę, którą zadał mi ten czarnulek swoim ohydnym, zatrutym nożem. Znaczy był poświęcony, ale jak dla mnie zatruty. Zanim to zagoję, minie dużo bolesnego czasu, nawet jeśli odzyskam swoją magię. Jeśli nie, dobrze byłoby mi to chociaż oczyścić, bo nadal czuję w sobie tę żrącą wodę święconą. Starałem się jednak nie krzywić, bo ten dupek i dzieciak mogli wyjść w każdej chwili, by przekazać mi dobrą nowinę. Mam nadzieję, że dobrą. W międzyczasie rozejrzałem się po pokoju. Nie wiedziałem, gdzie się znajdowałem, czy nadal byłem w Nowym Jorku, czy gdzieś dalej, na jakimś tajemniczym zadupiu lub w ogóle w innym stanie. Bez mojej magicznej orientacji w terenie wiele nie zdziałam, a że mieszkanie wyglądało na wynajmowane, nie było tu wiele charakterystycznych rzeczy czy zdjęć, prócz jakiejś torby, porozrzucanych ubrań i resztek jedzenia. Hej, trochę jak u mnie w domu! Ale u mnie wyglądało gorzej, było więcej plam niewiadomego pochodzenia i śmierdziało alkoholem, tutaj tylko moją krwią i ewentualnie jakimś anielskim narzędziem zbrodni. Skąd Łowcy wzięli takie gówno to ja nie wiem. Kiedyś miałem do czynienia z tą ich głupią grupką łajdaków, ale tylko przez chwilę i na szczęście nie chcieli mnie zabić. To były chyba jakieś świeżaki, bo nie byli nawet pewni, czy na pewno byłem demonem. Tego Razjela nie będzie tak łatwo przekonać o mojej niewinności, wyglądał na zaprawionego typa, który doskonale wiedział, jakie to uczucie babrać się w czyjejś krwi. Wyglądał na takiego typowego sadystę. Te jego zimne, niebieskie oczy mnie trochę przerażały (mnie, demona!). No a z tym Dipperem to też niezłe jaja, to na pewno ten sam Pines, którego poznałem dziesięć lat temu w Wodogrzmotach Małych. Postanowił pobawić się w taniego zabijakę u boku jakiegoś wykokszonego dupka ze świętym orężem? Nie lepiej skończyć szkołę, znaleźć żonę i pracować do końca życia? Dippuś z tym swoim "odważnym" podejściem do świata pewnie uchodził za największą ciotę w tym swoim klubie agresywnych traperów. Nie zdążyłem się nawet porządnie znudzić, a usłyszałem, że drzwi od łazienki, czyli ich sala konferencyjna, otwierają się. Pierwszy wyszedł Dipper z miną, jakby dostał życiową misję, której podejmie się z całym swoim sercem, odwagą i siłą. Wyglądał na pewnego siebie, co mnie lekko rozśmieszyło, bo to dość rzadki widok. Wyczuwałem od niego jednak wewnętrzny strach; miał go w oczach, ale starał się to chyba ukryć. Usiadł naprzeciw mnie, milcząc. Posłałem mu kpiący uśmiech, by się jakoś wywyższyć w  tej beznadziejnej dla mnie sytuacji. Chłopak nieznacznie zbladł, jednak utrzymywał pozory męstwa, choć dość szybko odwrócił wzrok, spłoszony. Przynajmniej nad nim mogę się pastwić. Za nim jednak wyszedł Razjel, postrach małych, demonicznych duszyczek, no a przynajmniej mnie. Jego wyraz twarzy nie mówił mi wiele, ale wyglądał na dość zadowolonego. Posłał mi niewielki uśmiech, ja zaś zachowałem powagę, mimo że w głowie wymyślałem dla niego sto czterdzieści cztery tysiące przezwiska, głupie stroje, sytuacje, rodzaje śmierci, tortur, plag, klątw, chorób i potraw, do których by pasowało jego chude mięsko. On stanął gdzieś tam za kanapą, czujnie mnie obserwując, jakbym mógł się zerwać z ich smyczy w każdej chwili. Nawet jakbym mógł, to bym tego nie zrobił, mieli nade mną przewagę, no halo. Zaczął mówić.

- Ryanie, jeśli tak się nazywasz, obgadaliśmy tę twoją nieszczęsną sytuację. Znaczy ja nic nie miałem do gadania, najchętniej wbiłbym ci sztylet w serce, po drodze "przypadkowo" zahaczając o inne części ciała, no ale mój wspólnik miał inne zdanie. Poszliśmy na kompromis, że tak cię pocieszę. - stanął wygodniej w kontrapoście i założył ręce na piersi, jakbyśmy rozmawiali o czymś tak błahym, jak smak herbaty w nowej kafejce. Uśmiechnął się do mnie paskudnie. - Spodobała mi się propozycja przyjęcia cię do naszego małego gangu, wykorzystanie demona będzie świetne, a na pewno ja będę się wybornie bawił. Żebyś jednak nie latał zbyt swobodnie i nas przypadkiem nie zarżnął w nocy, zawiążemy pakt. - zrobił dramatyczną pauzę, jakoby chcąc mnie przestraszyć, jednak zareagowałem dość... normalnie? Wręcz ze znudzeniem. Spodziewałem się paktu z tą gnidą. - Umowa jest taka: zawiązujemy Pieczęć Dwóch Serc. A raczej ty i Dipper, mnie to nie jest potrzebne. Co robisz taką minę? Chyba nie jesteś na tyle słaby, by nie podołać powiązania was, co? - zakpił. Faktycznie zrobiłem dziwną minę połączoną z zniesmaczeniem, niezrozumieniem i skonsternowaniem. Pieczęć Dwóch Serc? Serio? Zresztą kto nadał tak lamerską nazwę na tak poważne zaklęcie? Już wam wyjaśniam, czego oczekuje ode mnie pan wielki Razjel, bo chyba nikt nie wie, o co w ogóle mi chodzi i czemu mi się to tak nie podoba. Zobowiązując się do przyjęcia tej Pieczęci (jest też parę innych, ale to kiedy indziej), wymieniasz cenę swojego życia z jakąś osobą. No a jeszcze łatwiej: gdy ktoś zabije Dipper'a, umieram też ja (tyczy się też tego, jak ja przypadkowo zadźgam go). Pomniejsze rany, cięcia, złamania i pobicia się nie liczą, chodzi tu jedynie o wagę życia i śmierci, co jest niby bonusem, ale jednak mnie ogranicza.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Où les histoires vivent. Découvrez maintenant