2. Kawa z arszenikiem

853 92 32
                                    

Demony zazwyczaj nie chodziły do pracy, tylko korzystały ze swoich dogodności i imprezowały w pobliskich klubach nocnych. Ze mną, jak zresztą zawsze, było inaczej. Oprócz zabawy bronią, czytaniem, śpiewaniem, tańczeniem i zabawy z Newtonem nie miałem co robić w domu (no chyba że zaprosiłem jakąś ładną panienkę do mnie, to wtedy nie narzekam), więc zazwyczaj się nudzę. Moja samotność też nie jest czymś normalnym, inni moi kuzyni trzymają się w grupach, przez co nie są skazani na marazm. Wracając więc do tematu pracy: ubrałem się w czarną, niewyróżniającym się niczym szczególnym koszulkę, zwykłe jeansy i trampki. Wszedłem do czarnego Subaru i udałem się w moje miejsce pracy, czyli pub z głośną muzyką, alkoholem, chętnymi do przespania się imprezowiczami (nie tylko dziewczyny na mnie lecą, jak zdążyłem zauważyć. Nie myślcie sobie, że byłem tym na dole. To Bill Cipher zawsze dominuje w związku!), hazardem i grami pod nazwą Missisipi. Jedyne co mnie naprawdę smuciło to to, że jeszcze sto lat temu do takich miejsc nie przychodziła pijaniutka młodzież, miejscowa patola, napaleni starcy czy od biedy jakieś tlenione Karyny. Nie mam co narzekać, zatrudniłem się jako barman, więc będę dodatkowo podsycał ich zapędy do zabawy, ale odrobina wdzięku jest zawsze mile widziana. Wszedłem do pubu tylnym wejściem, w przejściu spotykając jakiegoś współpracownika. Chyba nazywał się Bruno, ale nie zakodowałem, skoro mi jeszcze nie jest potrzebny. Zresztą pracuję tu od wczoraj, więc też nie zdążyłem się ze wszystkimi poznać. Skinąłem do niego głową, po czym wyminąłem i ruszyłem do pokoju służbowego, żeby odznaczyć swoją obecność. Miałem nockę z dwoma innymi osobami. Czy zabawa z kimś w przerwie w składziku na szczotki jest dozwolona? Nikt tu chyba nade mną nie stróżuje. Najwyżej, jak mi się znudzi, to się zwolnię i znów będę się bawił w domu. Teraz jednak udałem do baru na swoje stanowisko.

***

- Proszę Manhattan. - rzekła następna z klientek, opierając się o blat baru.

- Już się robi. - owiałem brunetkę spojrzeniem i chwilę potem z szarmancją podałem jej drinka.

- Twój numer też, jeśli można... Ryan. - dodała, patrząc na plakietkę na czarnej koszulce. Uśmiechnęła się zalotnie i chyba nieznacznie wypięła piersi. Niezła jest, szczególnie że lubię brunetki z takim spojrzeniem. Dzikim i chętnym. Krótko obstrzyżone włosy z przodu sięgały żuchwy, z tyłu były krótsze, co w jej wyglądzie znacznie dodawało pewności siebie, którą i tak w sobie miała.

- Mój numer? A co z nim panna zrobi, panno...?

- Moreno.

Uśmiechnąłem się do niej i zbadałem wzrokiem. Stoję tu już trzy godziny i jest pierwszą na tyle odważną (trzeźwą) dziewczyną, która mnie podrywa. Inne albo się wstydziły i tylko wodziły za mną maślanym spojrzeniem, albo były na tyle pijane, że od razu weszłyby mi do spodni. Niestety jestem na "służbie", więc nie mogę skorzystać z ich miłych propozycji. Morena zachowywała się bardziej subtelnie i podniecająco.

- W porządku. - zgodziłem się i zapisałem swój numer na jednej z karteczek do zamówień. Chwyciła ją, przejechała wzrokiem, puściła mi oczko i odeszła, kręcąc biodrami. Odprowadziłem ją wzrokiem, zastanawiając już nad tym, kiedy mam zacząć sprzątać w mieszkaniu, żeby ją ugościć i zaprosić na kolację ze śniadaniem. Rzadko to kobieta mnie aż tak pociągała za sznurki, częściej to ja musiałem zatrzepotać rzęsami i podejść do kogoś, by uwodzić. Miła odmiana, skoro to ona poprosiła o numer mnie! Zniknęła jednak wśród roztańczonego tłumu, zostawiając u mnie miłe, przyspieszone bicie serduszka.

*-*-*-*-*

Chodził nerwowo w tę i z powrotem. Chyba oszalał. Na pewno oszalał, skoro wszędzie widział tę nieprzeniknioną czerń demonicznych oczu! Przestał wychodzić z domu, a telefony odbierał jedynie od Razjela, który był w drodze od wczoraj. Nie rozumiał, co się w ogóle działo. Jeden demon na tyle dziesiątek, których już się pozbył, ale akurat TEN jeden musiał mu tak zawrócić w głowie. Nie mógł się pozbyć smaku jego aury ze swoich ust. Była inne niż wszystkie. Bardziej gęsta, lepka i ohydna, jakby epatowała zło tego świata; była jego definicją, gorzką esencją ludzkich skarg. Nie raz żałował dołączenia do Łowców; grupy, która w sekrecie przed rządem pozbywa się magicznych, irytujących stworzeń. Siedział już w niej pięć lat, dokładniej od swoich dziewiętnastych urodzin. Wiedział, że magia jest na świecie, że w lasach kryją się gnomy z brodami, że jednorożce hasają po górskich stokach i dokuczają turystom, że duchy zmarłych są psotne i nie raz wychodzą poza grób, że jego siostra miała powodzenie u krasnali, że demony lubią bańki mydlane i zawieranie paktów. I on, i Mabel wiedzieli to, ale nie robili z tym nic szczególnego. No bo niby co? Jakby zaczęli rozpowiadać o swoich przeżyciach wakacyjnych z Wodogrzmotów Małych, wysłaliby ich do domu specjalnej troski, wujka Stanka do aresztu, a Forda do psychiatryka, skoro "błąkał się" po uniwersach i wszechświatach przez trzydzieści lat. Postanowili więc zachować to w tajemnicy, żyć i udawać błogą nieświadomość zagrożenia ze strony wyżej wymienionych stworów, jednak ironia musiała ich dopaść właśnie w dziewiętnaste urodziny... ale to historia na inny rozdział.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Where stories live. Discover now