13. Spalona patelnia

459 72 27
                                    

Wiedziałem, że mała podróż po świecie mu się spodoba. Zacząłem oprowadzanie z grubej rury. Florencja! Czyli główny ośrodek odrodzenia tradycji antycznej, gdzie artyści w końcu stali się twórcami niezależnego piękna, a nie rzemieślnikami od ikon czy innych marnych piet. Nie lubiłem gotyku, sorki, ale renesans i wszystkie inne epoki światła bardziej do mnie przemawiały. Pewnie dlatego, że stawiano nacisk na piękno cielesne i poznawanie go na wiele ciekawych sposobów. Pokazałem Dipperowi parę bardziej znanych kościołów, zaułków czy placów i mimo że nie był pasjonatem historii sztuki, to widziałem w jego oczach zachwyt. Wykorzystywałem nasz wolny czas jak tylko mogłem i targałem go po mieście absolutnie bez przerwy, nawijając jak głupi o swojej historii i poznawaniu tych wszystkich dzieł sprzed nieco pięciuset lat.

- O, widzisz tę kamienicę? Tu pracownię miał Verocchio, nie wiem czy kojarzysz gościa. Straszny był z niego dupek, ale świetnie uczył, to trzeba mu przyznać. Osobiście nie lubiłem go, a on nie lubił mnie i chyba dlatego tak szybko opuściłem to miasto. Zanim jednak ruszyłem do Wenecji, zdążyłem poznać młodego Leonarda da Vinci. Co robisz taki oczy? Znałem większość znanych osobistości tego świata! Od dzieciaka był zdolny i dość sławny, szybko zasłynął swoim oryginalnym stylem i miękkim modelunkiem. W Wenecji trochę się nudziłem i wróciłem tu, do Florencji, gdy na arenę wkroczył Michelangelo. Możesz mi wierzyć lub nie, ale ten też miał niezły temperament. Szybko załapaliśmy kontakt i tak jakby kręciliśmy ze sobą. Strasznie się wkurzał na tego grzyba da Vinci, bo mimo że był takim nieudacznikiem z tymi swoimi projektami skrzydeł i machin wojennych, to nadal miał świetne powodzenie. Oczywiście wyzwał go na pojedynek, a potem przez kilka tygodni musiałem słuchać jego narzekań, że go nie zniesie i musi wygrać. To była jakaś cholerna masakra, nawet przekonywał mnie do abordażu Leonarda, ale miałem inne rzeczy na głowie niż jakieś tam bijatyki o freski zakompleksionych artystów. Wtedy się trochę pokłóciliśmy, no ale nieważne. Michał wygrał, ale ja już zwiedzałem Rzym. Czaisz, że ten desperat pisał do mnie kilka ładnych lat listy, bym wrócił? Taki był z niego zimny skurwiel, ale czasem potrafił chwycić za serce starego demona.

Dipper miał minę, jakby mi nie dowierzał, ale chłonął wszystkie te niedorzeczne historie jak gąbka. Był niezłym słuchaczem i nawet dopytywał o parę rzeczy z historii, które niekoniecznie były zapisane na kartach w podręcznikach. Paplałem mu tak przez cały dzień, a do każdego obrazu ujrzanego w muzeum dokładałem kolejną opowieść. Nawet nie okazywał oznak strasznego zmęczenia, choć przeszliśmy dosłownie całe miasto, zajrzeliśmy do co ciekawszych kafejek, zaułków czy ośrodków kultury, zobaczyliśmy kilka fontann, placów, ludzi na targu, zjedliśmy zajebiste lody, posłuchaliśmy grajków ulicznych, ukradłem kilka owoców liczi (z czego nie był na początku zadowolony, ale zjadł nawet chętnie) i wypiliśmy niezłą kawę. Dopiero gdzieś pod wieczór, gdy nawet mi nogi odpadały i odmawiały posłuszeństwa, usiedliśmy w spokoju na ławce przy którymś z deptaków ładnie oświetlonym finezyjnymi latarniami. Światło było ciepłe, a okolica dość daleka od centrum, więc ludzi dość mało. Siedzieliśmy, napawając się odpoczynkiem.

- Hej, Bill, ile ty właściwie znasz języków? Bo słyszę, że porozumiewanie się z Włochami nie sprawia ci większego problemu, a pewnie bywałeś w innych częściach świata. - zagadnął mnie, wyłamując sobie z pietyzmem palce.

- Nawet nie wiem. Ziemię znam jak własną kieszeń i pewnie przy odrobinie chęci dogadałbym się nawet w Zimbabwe albo na Islandii, będąc tam no rzadziej niż tu. Szybko podłapuję słówka, a gramatyka to tylko formalność. No i pamiętam jeszcze wiele starych, nieużywanych dziś języków. Łaciną to mógłbym mówić przez sen, ale asyryjskim, babilońskim czy nawet staroegipskim też jeszcze bym coś wyskrobał. - wzruszyłem ramionami. Oparłem łokcie na kolanach, a brodę o dłonie. Patrzyłem gdzieś przed siebie, napawając się tym ciepłym klimatem i cudowną, zamorską atmosferą. Kultura była zdecydowanie inna niż w Ameryce. Nie że lepsza, ale inna. Lubiłem zmiany w życiu i w sumie mógłbym co chwilę poznawać nowe osoby i środowiska. No i to jedzenie! Spojrzałem na Dippera z lekkim uśmiechem. Cieszyło mnie to, że tak trochę rzuciliśmy wydarzenia i widoki z wczoraj w niepamięć i zaczęliśmy od nowa. Teraz, gdy emocje i ból kompletnie ze mnie opadły, chyba trochę żałowałem, że zabiłem tę dziewczynę. Mogłem się pozbyć Chiary z ciała Moreny w mniej brutalny sposób i pozwolić policjantce żyć dalej, no ale już trudno. W sumie i tak bardziej żałowałem z powodu Sosny, który musiał na to wszystko patrzeć. Nawet go za bardzo nie pytałem o samopoczucie, ale wydawało mi się, że raczej nie chciał mi się jeszcze zwierzać. Patrzyłem tak na niego, przekraczając chyba granicę przyzwoitości, bo chłopak po chwili pstryknął mi palcami przed twarzą. Wybudziłem się z transu czekoladowych tęczówek i zerknąłem na niego bardziej trzeźwo.

O słowach nieistniejących |BILLDIP|Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon