FINAŁ CZ. III

111 17 53
                                    

Jessie

Wybiegłam z sali najszybciej jak mogłam. Zdecydowanie utrudniały mi to buty i sukienka które miałam na sobie. Ruszyłam pędem w stronę wyjścia z budynku, mając nadzieję, że są otwarte. Oczywiście nie były, tak, jak i mogłam się tego spodziewać. Spanikowałam, nie chciałam zostać w tym przeklętym domu ani minuty dłużej. Zdjęłam buty i rzuciłam je gdzieś w kąt, po czym kontynuowałam szaleńczą ucieczkę. Łzy zasłaniały mi widok, nie byłam w stanie określić, gdzie jestem. Zaczęłam błądzić wśród wielu korytarzy nie mając pojęcia, gdzie jestem. Dotarłam do kolejnych drzwi. Minęłam ich już dosyć wiele, lecz żadne nie prowadziły do wyjścia. Z nadzieją, że tym razem będzie inaczej nacisnęłam ma klamkę. Ustąpiła. Poczułam powiew świeżego powietrza, czując niebywałą ulgę. Otworzyłam drzwi na oścież, po czym zatrzasnęłam za sobą.

Przebiegłam jeszcze parę kroków, po czym upadłam wykończona na ziemię. Zamknęłam oczy i spróbowałam uspokoić oddech. Pod palcami czułam coś miękkiego, zacisnęłam je. W mojej dłoni czułam wyrwane źdźbła trawy oraz drobinki ziemi. Drugą dłonią przejechałam po podłożu, trafiając na twarde, drobne, kanciaste elementy. To były bez wątpienia kamyki, skojarzyły mi się z takimi, których używa się do wysypywania ścieżek. Do moich uszu nie dochodziło zbyt wiele dźwięków. Było to równocześnie niepokojące i uspokajające. Z jednej strony raczej nikt mnie nie gonił, skoro było cicho. Ale równie dobrze... Mogła być to jedynie cisza przed burzą.

Jeszcze parokrotnie wzięłam głęboki oddech, powoli wypuszczając powietrze nosem. Wróciłam do w miarę normalnego oddychania, więc się podniosłam. Otworzyłam oczy, za chwilę znów lekko zaciskając powieki. Zrobiło się naprawdę późno. Centralnie przede mną rozciągał się prześliczny ogród, a przez okna altany w jego centrum zaglądały promienie zachodzącego słońca, które mnie oślepiły. Odeszłam delikatnie na bok, żeby móc otworzyć oczy do końca i lepiej się rozejrzeć. Przeszłam się jedną z alejek. Gdzie tylko się dało wybierałam drogę prowadzącą trawą, bo kamyki wbijały się w moje stopy.

Opatuliłam się rękoma. Nie z zimna, ale żeby poradzić sobie z rosnącymi we mnie emocjami, które postanowiły się ujawnić po zniknięciu adrenaliny związanej z ucieczką. Poczułam, że nieznacznie drżę. Nie do końca rozumiałam, dlaczego aż tak bardzo poruszyła mnie sytuacja, którą widziałam jeszcze chwilę temu. Przecież wiedziałam, że to się stanie, wiedziałam, że tak to się skończy, wiedziałam, że stracę przyjaciela, bo uwięzi go ta żmija.

Wiedziałam.

A mimo to, widok ich... Całujących się... Nie mogłam tego znieść, obraz niedalekiej przeszłości wywoływał ból. Próbowałam zrozumieć dlaczego. Może powodem było, że jestem z nim bardzo zżyta? W końcu to była dla niego największa tragedia, oddanie swojej wolności, powierzenie swojego losu w dłonie tej wariatki. Bolało, bo czułam się tak samo jak on? Bolało, bo wiedziałam, że nie będzie przy mnie? Bolało, bo wiedziałam, co zrobił?

Nie wiem. Nie umiem zrozumieć uczuć.

Pogrążona w rozmyślaniach dalej poruszałam się powoli po ogrodzie. Weszłam do alejki, gdzie jedyną wolną i dostępną do chodzenia przestrzenią była ścieżka. Teraz bolało mnie nie tylko serce, ale i stopy. Stwierdziłam, że nie było to aż takie złe. Cierpienie fizyczne pozwala zapomnieć w jakimś stopniu o psychicznym. Parę kroków dalej rósł krzak róży, symetrycznie z drugim po przeciwnej stronie alejki. W dalszym odcinku ścieżki wszędzie były zasadzone podobne krzaki. Podeszłam do jednego z nich, dotykając płatków najbardziej czerwonej róży, jaką dostrzegłam.

- Jesteśmy jak róża co kusi zapachem, by pokłóć palce i przepełnić strachem - wyszeptałam do siebie, czując nieprzyjemną wilgoć zbierająca się na moich rzęsach. Czułam, jak się trzęsę. Stwierdziłam, że nic nikomu nie muszę udawadniać. Pozwoliłam łzom płynąć.

Forever ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz