Rozdział XXXVII: Chwila wytchnienia

147 20 39
                                    

James

Siedziałem w jaskini, czekając na powrót Jessie. Wiedziałem, że zajmie jej to długo, ale mimo to po mojej głowie krążyła jakaś myśl, oczekująca jej tu i teraz. Czy ja za nią... Tęsknię? Nie, niemożliwe. To raczej powód tego, że jestem tu sam i nie mam do kogo gęby otworzyć. Ale jeśliby dłużej pomyśleć... To to, czy da się normalnie rozmawiać z Jessie jest kwestią dyskusyjną.

Przeniosłem wzrok na horyzont, widoczny z miejsca, w którym siedziałem. Na tafli wody malowały się zarysy skał. Nad falami unosiły się chmury.

- Tamta wygląda trochę jak Jess... - mruknąłem do siebie. Ale dlaczego ja o niej wciąż myślę? No, w końcu to moja przyjaciółka, jest ranna, martwię się... Ale nawet w takich sytuacjach, potrafiłem zawsze myśleć o czym innym. Teraz wszystkie moje myśli prowadzą do niej. To już się robi przerażające...

- James! - usłyszałem krzyk, więc odwróciłem się w stronę jego źródła. Ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłem Meowtha!

- Hej, jak dawno cię nie widziałem! - wykrzyknąłem, siląc się na uśmiech. Starałem się, by był jak najbardziej naturalny.

- Co tam u was, gdzie Jessie? - spytał uśmiechnięty pokemon, kierując się w moją stronę.

- A co ty tutaj robisz, przyjacielu? - odpowiedziałem pytaniem, by uniknąć odpowiedzi na to zadane mnie. Mimo to, lekko posmutniałem, co starałem się jak najlepiej ukryć.

- Przyszedłem się przejść, bo mam chwilową przerwę od pokazów - powiedział, siadając obok mnie. Poczułem jego wzrok na sobie. - Ale u ciebie jest coś zdecydowanie nie tak i mam wrażenie, że to ma związek z Jessie.

- Ta... - mruknąłem, po czym westchnąłem ciężko. - Byliśmy ofiarą ataku piratów...

- No chyba mi nie mówisz, że... - pokemon urwał, a w jego oczach malował się szok i niedowierzanie.

- Nie, nie! - zaprzeczyłem szybko. - Została ranna, ale żyje, jest w szpitalu. A ja nie mogę być z nią, bo mnie dalej szukają... - poczułem, że boli mnie serce. Wydaje mi się, że ból ten wynikał z mojej bezsilności i beznadziejności sytuacji. Albo ewentualnie zaczyna mi odbijać.

- Oh... - westchnął Meowth, zerkając na linię horyzontu. - Mam nadzieję, że szybko wydobrzeje...

- Ja też... - przeniosłem wzrok z powrotem na fale. Rozbijały się o kamienie z charakterystycznym pluskiem. - Ale wiem, że trochę to zajmie... I będę musiał tu jakiś czas siedzieć.

- Mógłbym ci jakoś pomóc? - spytał mój przyjaciel, patrząc na mnie z troską. - Do miasta ciężko byłoby cię zabrać, ale może coś możnaby przywieźć tu...

- Byleby to nie rzucało się w oczy i nie wyglądało podejrzanie - odpowiedziałem. - Nie chcemy tu nikogo zwabić, skoro mam być w ukryciu...

- Ta, rozumiem - rzucił Meowth, po czym podniósł się. Usłyszałem jakieś głosy. - Wołają mnie, więc na razie muszę spadać. Ale obiecuję ci, że sprawdzę, co z Jessie i przyniosę ci informacje! - krzyknął na odchodne, biegnąc w stronę źródła nawołującego głosu.

- Dzięki - odpowiedziałem, nie siląc się na krzyk, bo Meowth był i tak zbyt daleko, by mnie usłyszeć. Przeniosłem wzrok na fale. Chyba jeszcze przez dłuższy czas będę siedział tu, zapatrzony w nie, obserwując statki na horyzoncie, znikające stopniowo we mgle.

Jessie

Weszłam do szpitala. Kiedy pani z recepcji mnie zobaczyła, od razu wezwała pielęgniarki, by zabrały mnie do lekarza. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że rzeczywiście było bardzo źle. Rana krwawiła dosyć obficie, przez co miałam czerwony ślad na prowizorycznym opatrunku zrobionym przez Jamesa. Pielęgniarki szybko zabrały mnie na salę. Nie pamiętam, co dokładnie się działo, ale lekarz obejrzał i opatrzył mi dokładnie ranę.

Jeszcze dużo czasu spędziłam w szpitalu, ale przychodził do mnie Meowth w odwiedziny. Mówił mi o spotkaniu z Jamesem, umowie z nim, że będzie mnie odwiedzał i przekazywał mi informacje oraz że przynosi mu codziennie coś do jedzenia i chociaż przez chwilę dotrzymuje towarzystwa. Ja w ramach rewanżu opowiedziałam mu bez zbędnych szczegółów, co się działo na statku. W końcu Meowthowi niepotrzebna informacja, że James widział moje piersi. Phi, sam by się przecież domyślił, czyli zna ten fakt,  jeśli ma wystarczająco dużo rozumu.

- Mówimy o mnie i o Jamesie, ale nie mówiłeś, co u ciebie - powiedziałam, zerkając na pokemona.

- Bo u mnie nic nowego, Jessie. Dalej występuję, zwiedzam świat... A, właśnie - spojrzał na mnie zaciekawiony - miałem spytać i zapomniałem...

- To typowe dla ciebie - przerwałam mu lekko kpiącym tonem.

- Bardzo zabawne, ha ha. Miałem spytać, gdzie się wybieracie, kiedy wyzdrowiejesz?

- Oh... O to... - lekko odwróciłam wzrok. Doskonale znałam odpowiedź i nie podobała mi się ona. Westchnęłam i wróciłam spojrzeniem na Meowtha. - Mamy jechać... Tam no... Zapomniałam, eee... Nazwy regionu, tak... - Z jakiegoś powodu inne słowa nie chciały mi przejść przez gardło.

- A to ja zapominali, hę? - zaśmiał się Meowth. - Coś kręcisz, Jessie, coś kręcisz... Jakieś konkretne miejsce, skoro nie pamiętasz nazwy regionu? - wywrócił oczami.

- Em... Jedziemy... Do domu Jamesa... - powiedziałam ciszej, niż mówię zazwyczaj.

- Co. Czekaj, CO!? - krzyknął zszokowany pokemon, wybałuszając oczy. - Jedziecie do tej chorej psychicznie dziewczyny!? Przecież ona go do ślubu zmusi albo gorzej! - pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Nie mamy innej opcji - westchnęłam ciężko. - Nie mamy pracy, James jej nie znajdzie, bo jest poszukiwany, a ja... - pomyślałam o tych zdjęciach, które Iwo zamieścił w sieci. Wzdrygnęłam się lekko. - A ja z innych powodów. Dosyć prywatnych - dokończyłam wymijająco. Ton głosu miałam na tyle twardy, że Meowth nie próbował dopytywać.

- Rozumiem... Dla Jamesa to oznacza stabilną sytuację finansową, jak dla mnie odejście do tej pracy u magika... Ale dla ciebie? Przecież Jessiebelle zadowolona raczej nie będzie, że James przybywa z kobietą... - powiedział pełen obaw, jakbym miała go za tę wypowiedź uderzyć.

- James chce mi przekazać jakiś tam ułamek pieniędzy, które dostanie. Liczymy na to, że moja sytuacja, przez którą nie mogę szukać pracy, uspokoi się za jakiś czas i potem sama będę zarabiać... - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- To kochane... James zawsze miał dobre serce, mimo bycia złoczyńcą - powiedział Meowth, lekko kiwając głową. - Zawsze można było liczyć na jego pomoc, a w szczególności w potrzebie... Myślę, że on po prostu martwi się o ciebie, wiesz?

- Wiem - odpowiedziałam po chwili milczenia. - W końcu się przyjaźnimy, no nie? - spojrzałam na pokemona, szukając u niego potwierdzenia moich słów.

- Tak, to twój przyjaciel... - westchnął, odpowiadając mi. Nie wiem, dlaczego był taki niepewny w tej wypowiedzi.

Może uważa inaczej?

Ale co mógłby uważać...?
______________________________________

Hej kochani ^^

Powróciłam, oł jea!

Jak ja dawno nie pisałam, o Boziu, to aż dziwne xD Ale wreszcie wymyśliłam, jak ten rozdział zakończyć xDDDD

Cóż mogę powiedzieć, zbliżamy się do końca... Finał coraz bliżej, jeśli nie wymyślę jakiś wątków pobocznych w drodze, to od wielkiego (najprawdopodobniej dwuczęściowego) finału dzielą nas jakieś maksymalnie dwa rozdziały, raczej jeden :3 (dlatego śmiało mi piszcie pomysły w wiadomościach prywatnych, dam dedyk osobom, których pomysły wykorzystam :3333)

Dalej wsm współpracuję z anula101, tylko nam się drogi ostatnio rozeszły xDDDDD

Miłego dnia/wieczoru/nocy kochani, zostawcie komentarze po sobie, kochaaaam je czytać <3

Do przeczytania!

Forever RWhere stories live. Discover now