Rozdział XXXIV: Miasto

150 28 72
                                    

Jessie

Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Rozejrzałam się po namiocie przypominając sobie, gdzie jestem, równocześnie zostawiając w oddali świat marzeń sennych. Wyszłam z namiotu i przymknęłam oczy, czekając, aż mój wzrok przyzwyczai się do blasku słońca. Po około minucie mogłam już swobodnie się poruszać wszystko wyraźnie widząc.

Rzuciłam okiem na teren przede mną. Zauważyłam wcześniej nie dostrzeżony przeze mnie szczegół. W oddali było widać niewielkie miasto. Z pewnością to nie to, z którego tu przyszliśmy. Patrzyłam chwilę na oddalone domki, nucąc jakąś melodię, którą znałam od bardzo dawna, ale nie wiem skąd. Przypuszczam, że mogła być to kołysanka, którą śpiewała mi mama... Moja prawdziwa mama.

Na chwilę przestałam nucić, bo usłyszałam jakiś szum. Nie był głośny, ale zakłucał ciszę panującą w tym miejscu. Nie był to wiatr, ponieważ nie czułam powiewu na twarzy, moje włosy się nie ruszały. Poszłam za dźwiękiem i dotarłam do strumyka.

- Nie zauważyłam go wcześniej - mruknęłam do siebie - ale miło będzie obmyć twarz - mówiąc to nabrałam zimnej wody w dłonie i ochlapałam nią oczy, usta i nos.

Wytarłam się w rękaw bluzki i usiadłam obok naszego namiotu, znów wodząc wzrokiem po horyzoncie.

- Uważaj, bo się przeziębisz - usłyszałam głos Jamesa. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam, jak podaje mi koc. - Rankiem jest zimno - dodał, po czym usiadł obok mnie.

Siedzieliśmy w ciszy przez jakiś czas.

- To... Jaki mamy plan na dzisiaj? - spytałam, a słowa wydały mi się nienaturalnie głośne.

- Musimy iść... - mój przyjaciel spojrzał na linię horyzontu - iść przed siebie, aż dotrzemy do celu.

- To trochę szalone, nie sądzisz? - zaśmiałam się pod nosem.

- Dlaczego? - spytał James kierując w moją stronę ciekawskie spojrzenie.

- Znamy cel, nie znamy drogi... Wiemy gdzie mamy dojść i choć wcale nie chcemy tam iść, to i tak zrobimy bardzo wiele, by tam dotrzeć - mówiłam zerkając to na niego, a to na miasto w oddali.

- Jeśli się nad tym zastanowić... To masz rację. Do tego nie wiemy, gdzie dokładnie jesteśmy, a nasz cel jest w innym regionie - powiedział mój przyjaciel opierając się o swoją rękę, która była wsparta o kolano. - No i nie mamy kompasu, mapy, ani niczego czy nikogo, kto mógłby nam wskazać kierunek...

- To trudniejsze niż myślałam - westchnęłam cicho.

- Ale damy radę... Prawda? - powiedział niepewnym głosem James. - W końcu jesteśmy byłym zespołem R, co nie?

- Tak - zaśmiałam się cicho. - Wiesz co? Wszystko jedno, czy mamy szefa i czy jesteśmy w jakiejś tajnej organizacji, czy nie. Dla mnie i tak jesteś częścią zespołu, James. I już zawsze tak będzie - powiedziałam patrząc na mojego przyjaciela.

- Dziękuję ci - spojrzał mi w oczy - za napełnienie energią do działania - uśmiechnął się. - Z taką motywacją napewno damy radę - dodał z entuzjazmem i zabrał się za składanie namiotu.

- Jaką motywację masz na myśli? - spytałam zaciekawiona.

- Że robię to dla dobra zespołu - powiedział akcentując ostatnie słowo - i dla ciebie - dodał szeptem.

- Och, James - zaśmiałam się - jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć - powiedziałam, po czym pomogłam mu w zwijaniu namiotu.

*
Ruszyliśmy w dalszą trasę. Zgodnie stwierdziliśmy, że dojdziemy do miasta, które zauważyłam rano. Tam znajdziemy kryjówkę dla Jamesa, a ja podzukam jakiegoś sklepu, by kupić mapę lub kompas. Potem zamierzamy złapać prom do regionu Kanto. Stamtąd będzie już w miarę blisko do domu mojego przyjaciela.

Forever RWhere stories live. Discover now