Rozdział XXXVIII: Cel naszej podróży

103 17 9
                                    

James

Spędziliśmy tu trochę czasu. Jessie już wyszła ze szpitala, więc postanowiliśmy powoli ruszać w dalszą drogę. Nie mieliśmy za bardzo innej opcji, więc przemieszczaliśmy się pieszo, a z każdym krokiem rósł mój niepokój związany z tym, co zastanę w domu. Myślałem o tym bardzo dużo. Zwyczajnie się bałem. Nie wiedziałem, co może strzelić do głowy Jessiebelle. Prawda jest taka, że nawet gdybym wymyślił bardzo wiele opcji naszego spotkania, to najprawdopodobniej i tak nie wpadłbym na scenariusz, który zrealizuje się w rzeczywistości. Wydaje mi się, że zostaje mi tylko czekać, podążać w kierunku domu i przygotować się na najgorsze.

W sumie, jeśli by się dłużej zastanowić...

To nie chcę nazywać tamtego miejsca domem. Nie łączy mnie z nim nic oprócz paru wspomnień, z których większość jest zła i wolałbym o nich zapomnieć.

Szliśmy przez las. Delikatny szum wiatru odbijającego się o liście oraz trzask łamanych pod nogami gałęzi nam towarzyszył. Mimo, że źródła tych dźwięków znajdowały się tuż obok mnie, to wydawało mi się, że byłem od tego wszystkiego oddzielony. Wszystko było stłumione, a ja byłem pogrążony w myślach. Najwyraźniej to one odseparowały mnie od świata.

Po jakimś czasie poszczególne elementy tego leśnego koncertu zaczęły mieszać się ze sobą, stając się niemożliwe do odróżnienia. Kiedy minęło jeszcze paręnaście minut, zatopiłem się w rozmyślaniach do tego stopnia, że zmieszane dźwięki lasu zaczęły powoli ustępować ciszy.

Z całkowitego otumanienia wyrwał mnie jakiś zupełnie nowy dźwięk. Odznaczył się wyraźnie na tle szmerów i szumów. Był wyższy, bardziej wyraźny, wydawało się, że dopływa do moich uszu z pewną informacją, że nie jest to kolejny odgłos bez celu. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, iż był to po prostu głos mojej przyjaciółki, idącej zaraz obok mnie.

- James, wszystko w porządku? - w jej błękitnych oczach było widać zmartwienie. - Wydajesz się jakiś... Nieobecny...

Drugie wypowiedziane przez nią zdanie nie do końca do mnie dotarło, bo skupiłem się na kolorze jej tęczówek. Nigdy nie przyglądałem się im dokładniej, jakoś nie było na to czasu ani okazji, a szkoda, bo kiedy patrzyłem... To doszedłem do wniosku, że warto tę chwilę poświęcić.

Niby całkiem błękitne, ale zdecydowanie jaśniejsze przy źrenicach, a ciemniejsze przy krawędziach, błyszczące się ładnie. Udało mi się otrząsnąć z ponownego zamyślenia, kiedy zorientowałem się, że lekko się do niej zbliżyłem, najwyraźniej wprawiając przyjaciółkę w zdecydowanie niezręczną sytuację.

- P-przepraszam, mówiłaś coś do mnie? - wyprostowałem się, odsuwając się tym samym od jej twarzy.

- Mówiłam, że jesteś jakiś nieobecny. Martwi mnie to.

- Oh. To nic takiego, po prostu... Delikatnie się martwię. Wiesz, tym, co tam zastanę... No bo... A, nie ważne, zapomnij - uśmiechnąłem się miło z nadzieją, że nie będzie drążyć tematu.

- Co takiego może nas spotkać, że chodzisz zamyślony do tego stopnia, że nie zauważasz strumyku i przechodzisz centralnie przez niego?

Spojrzałem na swoje stopy. Rzeczywiście moje buty i dolna część nogawek były całkowicie mokre. Myśli tłumią moje zmysły do tego stopnia, że dotąd nie zauważyłem tego, co jest dziwne. Przecież powinienem przynajmniej poczuć zimno, pomijając fakt, że nie zauważyłem tak diametralnej zmiany podłoża pod stopami podczas wędrówki.

Moja przyjaciółka ponowiła pytanie, gdyż dalej nie otrzymała odpowiedzi. Wygląda na to, że będę musiał powiedzieć na głos o wszystkich swoich obawach. Ewentualnie, pozostaje jeszcze druga opcja. Mogę kłamać.

Forever RDonde viven las historias. Descúbrelo ahora