Ból 30

13.1K 767 35
                                    

Tali

Przelatując przez balkon zostałam puszczona przez tą jebniętą zmienna i dzięki temu mogłam użyć swoich wilczych zdolności i zamortyzować upadek. Jednak mój wróg zrobił to samo i właśnie przemienia się w wilka, więc mi nie zostaje nic innego jak zrobić to samo. 

Z rykiem w gardle przeobrażam się w wilczą postać, stawiam pewnie łapy  mimo bólu w miejscu cięcia i warczę zajadle na tą sukę. Stoję i mierzę ją groźnym wzrokiem, obnażam swoje kły,które za chwile zatopię w jej ciele. W jednym czasie rzucamy się na siebie, jednak jestem szybsza i  to moje pazury oraz kły szarpią jej futro i skórę, a nie moją.

Raz razem kąsamy swoje wilcze ciała, wzajemnie częstując się swoimi kłami, a w pysku czuję posmak jej metalicznej krwi. Jednak w pewnym momencie uda jej się dosięgnąć mojego brzucha i zatopić w nim  swoje pazury. Na chwile tracę swój oddech na ponowne palące uczucie bólu,  a z mojego pyska wydobywa się skomlenie. Chwila nieuwagi kosztuje mnie kolejna zranienia na łapach, karku oraz łamanie kości, moich kości.

Szybko jednak otrząsam się z tego, zbieram wszystkie siły jakie mi pozostały i uderzam łapą z cała mocą w pysk przeciwniczki, aż jej ciało upada z łoskotem na beton. Rzucam się na wilczą sucz, dociskam ją z całych sił  do podłoża  i zatapiam swoje kły na zwieńczeniu jej barku z szyją.  Szarpię tak, że wyrywam kawał skóry, po czym czuję jak jej ciało nie stawia oporu i staje się bezwładne ,co daje mi sygnał do rozwarcia moich szczęk i puszczenia jej marnego ciała.  Odstępuję od niej i wyję przeciągle przywołując na pomoc rodzinę Woods.

Ostatnimi siłami jakie mi jeszcze pozostały, przybieram ludzką postać i wiem, że nie jest dobrze. Rana na moim brzuchu jest głęboka i czuję ogromny ból oraz mrowienie w tym miejscu.  Odczołguję się na trawę z dala o tej nieprzytomnej dziwki i kulę się przyjmując pozycję embrionalną, jednocześnie dociskam dłonie do ugryzień, czując jak przeze moje palce sączy się krew. Oddech mi się rwie i jest coraz ciężej mi oddychać.

Spoglądam na księżyc, pełną srebrną kulę błyszczącą nad moją głową i gwiazdy migoczące na ciemnym niebie. Pod powiekami czuję łzy, które po chwili opuszczają moje oczy i spływają po policzkach znacząc również usta.

Zamykam powieki, szepczę słowa miłości do Nata mając nadzieję, że poniesie je wiatr wprost do jego uszu. 

Kocham cie najdroższy- wypowiadam raz za razem, a kiedy mam się udać do krainy cienia, czuję jak moje ciało unosi się w powietrzu. Nozdrza wypełnia znajomy zapach, zapach moje ukochane, moje partnera całującego mnie czule w czoło. 

Nathaniel

Kręcę się po posłaniu i odruchowo sięgam dłonią po moja kruszynkę, ale natrafiam na pustkę, zimne miejsce zamiast niej. Podnoszę się do pozycji siedzącej i trochę kręci mi się w głowie, więc potrząsam nią w celu pozbycia się resztek snu. Rozglądam się uważnie po pokoju, a jedynie co rejestruję, to otwarty balkon i czuję... krew i jakiś zapach. Zaciągam się powietrzem, do moich nozdrzy dociera zapach krwi mojej ukochane.

Zrywam się na równe nogi i podążam za czerwonymi plamkami widniejącymi na podłodze, kierującymi mnie prosto na balkon. Wychylam się przez poręcz, a moje serce zamiera na widok mojej maleńkiej leżącej na trawniku w skulonej pozycji. 

Zeskakuję z piętra i pędzę do Tali, żeby tylko być jak najszybciej przy niej.  Dopadam do dygoczącego ciała partnerki, jednocześnie czując zapach krwi i strachu. Podnoszę  ją delikatnie w swoich ramionach, słyszę jak szepcze słowa miłości skierowane do mnie, na które moje serce reaguje szybszym biciem. Składam czuły pocałunek na jej czole i również czule szepczę:

-Kochanie, tak bardzo cię kocham, nie opuszczaj mnie- skomlę żałośnie na widok bólu na jej pięknej twarzy. 

Obracam się w stronę domu i moim oczom ukazuje się ta suka w wilczej postaci, którą sam bym chętnie teraz rozszarpał. Jednak nie teraz, później zapłaci za wszytko. 

- Nate co tu się wyprawia?- Słyszę głos dziadka zbliżającego się w naszą stronę.

-Zostań tam gdzie jesteś- warczę, bo zdaję sobie sprawę z nagości mojej partnerki.- Dajcie mi coś do okrycia i wezwijcie Vina, Tali jest ranna.

-Jezu- zaraz za dziadkiem wychodzi bacia z kocem i którym okrywa moją ukochaną.- Nate tak mi przykro, ja...nie wiem jak... Bogini tak mi przykry-głos babci drży.

- Wezwijcie ludzi i zajmijcie się tą dziwką!- Ryczę i pokazuję głową postać leżącą za nami.

-Mogę ci obiecać, że już jest martwa- oświadcz dziadek i wymija mnie.

Niosę Tali do środka w kierunku piwnic, gdzie mieści się sala operacyjna i cały sprzęt medyczny. Wiem, że kiedyś moja mama tutaj walczyła o życie. 

Wchodzę do pomieszczenia i kładę z najwyższą ostrożnością moje serce, które kwili cichutko. Jej twarz znaczy ból, który pragnę zabrać cały sobą, ale wiem, że to niemożliwe.

Siadam przy mojej partnerce i gładzę jej włosy, szepczę słowa pocieszenia i nie wiem komu one mają bardziej pomóc, jej czy mi. A może nam obojgu? 

Kurwa! Gdzie ten Vin do cholery!- Warczę chyba za głośno, bo moja maleństwo ściska mi dłoń.

-Nate- odzywa się głosem przepełnionym cierpieniem- nie zostawiaj mnie, proszę.

-Maleńka nigdy w życiu cię nie zostawię, nawet na minutę kochanie. Już do końca życia będziesz musiała znosić mnie i mojego wilka.

Chciała już coś powiedzieć, ale przerywa mnie głos Vina

- Masz stary- podaje mi spodnie dresowe- ubierze się i nie świeć gołym tyłkiem. Zaraz wpadną tutaj twoi rodzice, więc sam rozumiesz.

-Nie pierdol, tylko pomóż Tali- cicho powarkuję.

- Nate, tylko trzymaj nerwy na wodzy i okryją ją tym- Vin podaje mi dwa kawałki materiału i sam obraca się kierując prosto do szafek.

Odkrywam ciało mojej mate i przeżywam szok, jej rana na brzuchu jest ogromna i sączy się z niej ogromna ilość krwi. Przykrywam jej intymne miejsca dwoma kawałkami prześcieradła i wołam Vina, który zjawia się po chwili.

-Wiem, że chcesz być przy niej, ale nie wiem czy zniesiesz widok, kiedy zajmę się nią.

-Nie zostawię jej- syczę.- Nawet kurwa nie proś mnie o to.

-Nathanielu- słyszę stanowczy głos mamy- wyjdziesz i dasz jemu pracować , a Lina i ja zaopiekujemy się twoją partnerką.

-Ale...

-To nie podlega dyskusji synu, więc zabieraj swój tyłek na zewnątrz. Tata dotrzyma ci towarzystwa- tym kończy całą dyskusję i wiem, że z nią nie wygram.

Ruszam niechętnie do drzwi, ostatni raz spoglądam na Tali i opuszczam pomieszczenie za którym zastaję ojca i dziadka. 

Tato podchodzi do mnie i łapie w męski uścisk.

-Wszystko będzie dobrze- pociesza mnie.

-Mam nadzieję- wypuszczam drżący oddech.- Mam nadzieję.


Miłość w pełni księżycaOnde histórias criam vida. Descubra agora