Rozdział 4

6.6K 465 3
                                    

    - Więc.. Co was tu sprowadza? - postanowiłam przerwać ciszę.

    - Słucham? - odezwał się brunet, nie dowierzając temu co słyszy.

    - No jakby nie patrzeć, to jest nasz teren - zakpiłam.

    - Błagam, nie rozśmieszaj mnie.

    - Przepraszam, ale to nie my jesteśmy wygnańcami, niechcianymi, czarnymi owcami, wyklętymi - mówiłam każdy wyraz wolno z przekąsem.

    Widziałam jak czarna zaciska pięści i już po chwili rzuciła się na Kally z pazurami. Wtedy do kawiarni wszedł jej chłopak z kolegą. Na szczęście też byli wilkołakami. No więc wszyscy domyślają się, co było dalej. Zaczęła się bójka. Był totalny chaos i nie mogłam z tym nic zrobić.

    Okay, teraz zaczęłam żałować, że to powiedziałam. Moja niewyparzona gęba dała się we w znaki i teraz widzę tego skutki. Latałam po całej kafejce i na próżno próbowałam rozdzielić walczących. Ja nie mogę, ale ze mnie idiotka. Mogłam się zamknąć i ich zignorować, ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie odwaliła. Mam już tego powoli dość.

     - Koniec! - wydarłam się moim głosem alfy i wszyscy umilkli. - Wy - wskazałam na omegi. - do siebie, a wy - wskazałam bety. - do domu. - nikt się nie ruszył dlatego znów krzyknęłam.- Już!

    Na szczęście poskutkowało i w mgnieniu oka pomieszczenie było puste. Westchnęłam głęboko i już miałam wychodzić, kiedy zatrzymał mnie głos szarookiego. 

     - Nie uważasz, że coś mi się należy za to, co powiedziałaś? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.

     - Nie rozumiem.

     - Następnym razem nie osądzaj mnie po tym, czego nie zrobiłem - powiedział i chciał wyjść, ale złapałam go za rękę.

    - Przepraszam. Wiem, że nie powinnam tego mówić - wyznałam.

     On tylko się delikatnie uśmiechnął i wyszedł, a ja udałam się do domu. No dobra, to było dziwne. Jak ja się cieszę, że nie było tu Belli. Co by powiedział tata, gdyby się dowiedział, że przeprosiłam wyklętego? Westchnęłam. Nawet nie chcę o tym myśleć. 

     Weszłam do domu. Nie maiłam na nic siły, więc od razu położyłam się do łóżka. Niestety sen nie nadchodził tak, jak się tego spodziewałam. Postanowiłam nie leżeć bezczynnie i weszłam do kuchni. Pachniało pysznym kurczakiem. Zjadłam więc obiad i gdy miałam wychodzić Bella, idąc do salonu z szklanką wody potknęła się i wszystko miało wylać się na mnie. No właśnie. Miało. Odruchowo zasłoniłam się rękę, co poskutkowało zatrzymaniem się wody. 

    Patrzyłam na to z szeroko otwartymi oczami tak samo jak blondynka. Właśnie trzymałam wodę w powietrzu. Nie powiem, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, to było niesamowite i cudowne. Poruszyłam delikatnie ręką i woda wykonała ten sam ruch w powietrzu. Delikatnie 'odłożyłam' ją do doniczki w której był jakiś tam kwiatek. 

    - J-jak ty to zrobiłaś? Nigdy nie panowałaś nad wodą - powiedziała bardzo zdziwiona Bella.

     - Sama chciałbym wiedzieć - wzruszyłam ramionami i wyszłam.

    Oczywiście nie muszę mówić, że poszłam do mojej jaskini. Po drodze wzięłam  również miseczkę i butelkę wody. Mam zamiar dowiedzieć się, czy rzeczywiście potrafię panować nad wodą. 

     Na miejscu byłam już po dwudziestu minutach. Weszłam do mojego azylu, wcześniej upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. Na środku polanki ustawiłam naczynie i nalałam przeźroczystego płynu. Zrobiłam dwa kroki do tyłu i zamknęłam oczy, żeby się skupić.

Gdy ponownie moje oczy ujrzały świat od razu powędrowały w stronę mojego celu. Uciągnęłam ręce przed siebie i wykonałam delikatny ruch, ale woda ani drgnęła. Ponowiłam próbę jeszcze kilka razy, ale nadal nic. Wkurzyłam się i gwałtownie wyrzuciłam ręce w powietrze, co spowodowało ruch wody.

Najpierw wyleciała w powietrze i uformowała się w jakiś kształt, niestety nie zdążyłam zobaczyć jaki, a później po prostu rozprysła się w wszystkie strony i zniknęła. Nawet jej nie poczułam, tak jakby w ogóle jej tu nie było. 

- Okay, na dzisiaj koniec ćwiczeń - powiedziała do siebie i postanowiła wrócić do domu i wszystko przemyśleć.

Pierwsze SpojrzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz