— To ja. — Głos Duradela, choć cichy, ciął powietrze jak brzytwa. — Samochód się rozjebał. No mówię, że unieruchomiony. Potrzebuję transportu. I trzeba sprzątnąć stąd tę kupę złomu. Przyjedź sam. Ani jednej dodatkowej osoby. Później ktoś to odholuję. Nie chcę, by mnie zbyt wiele... Rozumiem. Tak. Czekam.

Rozłączył się. Obrócił i wrócił do nich, krokami zdawał się nie wydawać żadnego dźwięku na kamienistym podłożu.

— Ktoś... po nas przyjedzie. Zajmie to z półtorej godziny, może dłużej. Do rezydencji stąd jeszcze z godzina jazdy. — Przesunął po nich wzrok, obliczając, kalkulując. — Zatem siedzimy i czekamy. Jak coś odjebiecie, to nie ręczę za siebie.

Usiadł na wielkim, płaskim głazie tuż przy drodze. Rozłożył dłonie na kolanach. Nie zapraszał ich, by usiedli. Czekał.

Cisza znów narosła, tym razem ciężka od oczekiwania na nieunikniony wybuch. George czuł, jak chłód wciska mu się pod ubranie. Lysander stał oparty o uszkodzony samochód, błądził wzrokiem między profilem Duradela a resztą grupy. W jego żywych, niebieskich oczach migotały szybkie, niemal widoczne myśli.

— No cóż — zaczął Lysander, tonem brzmiącym zbyt swobodnie, jak na sytuację, w której się znaleźli. — Skoro mamy tę... niespodziewaną przerwę w podróży. Planujesz, Du, jakiś program? Nocne opowieści o duchach gór? Ćwiczenia z dyscypliny? A może... rozważasz już ostateczny kształt naszej kary?

Duradel nie drgnął. Patrzył przed siebie, w ciemność.

— Kara — powtórzył głucho. — Tak, Lysandrze. Karę. Planuję karę. Myślałem o przywiązaniu cię do maski tego złomu. Albo o zamknięciu w bagażniku z Geo na resztę drogi. George też mógłby ponieść konsekwencje za... całokształt. A Rish... — Spojrzał na młodego wampira, który zadrżał. — Rish mógłby kontynuować lekcje pokory. Tym razem w strumieniu, który płynie tam w dole.

Lysander zaśmiał się cicho, sucho.

— O, tradycyjnie. Zawsze cenię twój bezpośredni styl. Ale wiesz... — Odsunął się od samochodu, zrobił kilka kroków, krążąc jak pantera wokół głazu. — Zastanawiam się, czy kara musi zawsze oznaczać... dyskomfort. Czy nie osiągniemy lepszych rezultatów poprzez... hmm... pozytywną zachętę? Albo przynajmniej... atrakcyjne odwrócenie uwagi.

George poczuł nagłe przyspieszenie bicia serca. Znał ten ton. Ton poprzedzający najszaleńsze lysandrowe pomysły.

— Lys... — szepnął ostrzegawczo.

Lysander zignorował go. Jego oczy, roziskrzone teraz w mroku, utkwiły w twarzy Duradela.

— Słuchaj, Du. Jesteś wściekły. Przemęczony. Byłeś przemoczony, obłocony, a teraz jeszcze uziemiony w szczerym polu z bandą... To znaczy z nami. Wiem, jesteśmy wspaniali, lecz z jakiegoś nieznanego mi powodu... Ciebie... to frustruje. A frustracja... no cóż, kiepsko wpływa na samopoczucie i... inne przyjemności. A my, przyznajemy, popsuliśmy dziś trochę twoją satysfakcję z tego wypadu krajoznawczego.

— Popsuliście — stwierdził Duradel płaskim głosem.

— Właśnie. I chcemy to naprawić. Nie naprawimy felgi. Możemy jednak... naprawić twój nastrój. — Lysander zatrzymał się tuż przed nim, ale nie na tyle blisko, by naruszyć jego przestrzeń. Uśmiechem zdawał się składać słodką, niebezpieczną obietnicę. — George i ja... mamy pewną propozycję. Sposób na... rozładowanie tej złej energii. Na zapomnienie na chwilę o błocie, jeziorze, tym przeklętym kole. Sposób, który może nawet... przekona cię, że nie stanowimy całkowicie bezużytecznego balastu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: a day ago ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now