~~~~71.~~~~

214 17 27
                                        


Samochód terenowy sunął ciemną autostradą, a reflektory wycinały w nocnym mroku jedynie tunel światła. Znaki drogowe zaczynały wskazywać coraz częstsze zjazdy w stronę pasm górskich. Wkrótce mieli opuścić główną arterię i zanurzyć się w labiryncie wąskich, wiejskich dróg.

W przestronnym wnętrzu pojazdu panowała cisza, przerywana jedynie szumem opon i równym oddechem nieprzytomnych Risha i Lawrence'a na tylnym siedzeniu. George, siedzący między nimi, wpatrywał się w mijane światła, pogrążony w swoich myślach.

Najgłośniejszą ciszą zdawała się ta, która emanowała z fotela pasażera. Lysander siedział skulony, wpatrzony w deskę rozdzielczą. Jego zwykle pełne życia rysy twarzy ułożyły się w wyraz tak głębokiej, niemal teatralnej rozpaczy, że aż przykuwało to uwagę. Jego ramiona przygarbiły się, a usta wykrzywiły w podkówkę. Spojrzenie, które rzucał spod opadającej fioletowej grzywki w stronę Duradela, niosło w sobie ciche oskarżenie i coś na kształt bólu egzystencjalnego.

Duradel, który przez ostatnie kilkanaście kilometrów starał się skupić na drodze i analizować zagrożenie, w końcu nie mógł tego dłużej ignorować. Jego spojrzenie, zwykle tak nieprzeniknione, na ułamek sekundy przemknęło w stronę pasażera. Widok okazał się tak komicznie żałosny, że nawet jego zimna powaga nie wytrzymała.

— No już, Lysandrze — odezwał się w końcu, głębokim głosem, ale pozbawionym wcześniejszej ostrości. — Wyglądasz, jakbyś właśnie stracił wszystkie swoje różowe apaszki naraz. Co się stało?

To pytanie zadziałało jak otwarcie śluzy. Lysander odwrócił powoli głowę, a jego niebieskie oczy, pełne przywołanych łez, utkwiły w Duradelu.

— Co się stało? — powtórzył, a jego głos drżał z emocji. — Co się stało? Du, patrz na mnie. Patrz na tę pustkę w moich oczach. To jest pustka po niezjedzonej kanapce z bekonem i podwójnym serem. To jest tęsknota za słonymi frytkami, które ociekają tłuszczem. To jest żałoba po napoju, który miał być moją nagrodą za bycie, przez chwilę, rozsądnym...

Wykonał dramatyczny gest w stronę tylnych siedzeń, jakby wskazując na poświęcenie, którego dokonał, przenosząc do samochodu jednego z przemienionych chłopaków.

— A co dostaję w zamian? — ciągnął, jego ton stawał się coraz bardziej histeryczny.— Dostaję kilkudziesięciogodzinną podróż z dwoma nieprzytomnymi wampirami i jednym prawdziwym trupem w bagażniku! Truposzem, Du! Leży tam sobie na moich nowych fatałaszkach! I wiesz, co on robi? NIC! Nie mówi, nie śpiewa, nie oferuje mi nawet jednej, głupiej frytki! To jest najgorsza obsługa klienta w historii obsług klienta!

George na tylnych siedzeniach przytknął dłoń do ust, by stłumić chichot, który groził przekształceniem się w pełny, histeryczny śmiech. Absurd tego zachowania, tak typowy dla Lysandra, uniemożliwiał brak reakcji.

Duradel wpatrywał się przed siebie na drogę, ale kącik jego ust drgnął w niemal niedostrzegalny sposób.

— Czy ty naprawdę porównujesz wartość ich życia i śmierci do niezjedzonego posiłku? — zapytał, a w jego głosie zabrzmiała mieszanka irytacji i... rozbawienia.

— Nie porównuję! — obruszył się Lysander. — Stwierdzam fakty! Ich życie i śmierć jest smutne i poważne, tak. Ale moja kanapka byłaby pyszna! A oni są nieprzytomni i chwilowo bezużyteczni. To niesprawiedliwe, że moja przyjemność została złożona w ofierze na ołtarzu twojego... twojego wiecznego, ponurego dramatu!

Opadł z powrotem na fotel, wydając z siebie jęk pełen cierpienia.

— Nie wiem, jak ja to zniosę. Jadę w góry, gdzie najprawdopodobniej nie ma ani jednej sensownej restauracji, z pustym żołądkiem i złamanym sercem. I z trupem. Nie zapominajmy o trupie.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now