Samochód sunął autostradą, a krajobraz za szybami zamieniał się w monotonną taśmę świateł, zjazdów i billboardów reklamowych. Minęły już prawie dwie godziny względnej ciszy, przerywanej jedynie szumem opon i cichymi, technicznymi komentarzami Lawrence'a, gdy Duradel zadawał mu jakieś pytanie. Jednak spokój ten był złudny, niczym cisza przed burzą w umyśle pewnego fioletowowłosego wampira.
Lysander, który przez ten czas wpatrywał się w mijane przydrożne kompleksy z restauracjami, nagle ożył. Jego wzrok, pełny tęsknoty, utkwił na wielkim logo pewnej sieciówki.
— Jestem głodny — oznajmił, a jego głos zabrzmiał donośnie w nieznośnej dla niego ciszy wnętrza samochodu.
Duradel nawet nie drgnął.
— Nie jesteś. Dostałeś krew nie tak dawno. A nie potrzebujesz ludzkiego jedzenia.
— Aleeeee jaaaa chcę! — Lysander przedłużył samogłoski, brzmiąc jak rozkapryszone pięcioletnie dziecko. — Chcę te ociekające tłuszczem frytki! I sera bez sera w serze! I tego mięsa, które pewnie składa się z oczu i kopyt! Jestem głoooodny! Głoooodny!
— Lysandrze, przestań — głos Duradela zadudnił ostrzeżeniem, niskim i nieprzyjemnym.
Lysander jednak nie zamierzał się poddać. To była jego specjalność, dostawać to, co chciał. Wziął głęboki oddech i rozpoczął swoją symfonię.
— Głodny jestem... głodny... głodny... głodny... chcę jeść, panieeeee... głodny... taki głodny, że chyba zemdleję... głodny...
Stało się to mantrą, jednostajnym, nosowym bzyczeniem, które wypełniło każdy zakątek ciasnego samochodu. Rish, siedzący obok George'a, zesztywniał. Jego wzrok był utkwiony w zagłówku przed sobą, a na jego młodej twarzy malowało się głębokie skrępowanie i pragnienie, by stać się niewidzialnym. Wiedział, że jego miejsce niewolnika nie pozwala mu na żaden komentarz, więc po prostu znosił torturę w milczeniu, wpatrując się w skórę fotela z iście medytacyjnym skupieniem.
Lawrence na przednim siedzeniu zacisnął szczękę. Jego palce nerwowo przebiegały po ekranie tabletu, na którym coś sprawdzał dla Duradela, ale nie skomentował tego. Był spięty jak struna, wyczuwając narastającą irytację Duradela i modląc się w duchu, by ta burza nie przeszła na niego. Jego profesjonalna powaga kłóciła się z absurdalnością sytuacji.
George, siedzący najbliżej Lysandra, zastosował taktykę bezpośredniego odcięcia się od źródła hałasu. Wsunął palce wskazujące do uszu i uparcie wpatrywał się w szybę po stronie Risha, obserwując migające światła, drzewa, cokolwiek, byle nie widzieć i nie słyszeć tego żenującego przedstawienia. Jego własne problemy nagle wydały się mniej dotkliwe w porównaniu z tym aktem czystego samobójstwa.
— ...głodny... panie, no proszę... jeden zestaw... głodny... może być nawet z tym różowym sosem, którego niezbyt lubię... głodny...
— LYSANDER! — ryknął nagle Duradel, a jego głos był jak uderzenie gromu w małej przestrzeni. Samochód lekko zjechał ze swojego pasa, gdy na ułamek sekundy stracił panowanie nad kierownicą. — Następne słowo o jedzeniu, a wyrzucę cię z tego samochodu na środku autostrady i będziesz lazł w te cholerne góry na piechotę! Zrozumiano?!
Mantra urwała się. Lysander na moment zamilkł, ale na jego ustach gościł triumfalny, choć nieco wyblakły, uśmiech. Spojrzał na Duradela przez lusterko, jego oczy błyszczały.
— Więc... zjemy? — zapytał słodko, jakby poprzednich pięciu minut w ogóle nie było.
W odpowiedzi, Duradel tylko warknął i z jeszcze większą determinacją wpatrzył się w drogę. Nie odpowiedział. Nie było to przyzwolenie, ale kapitulacja poprzez ignorowanie. Lysander, uznając to za połowiczne zwycięstwo, opadł z powrotem na fotel, ale teraz w milczeniu, zadowolony, że udało mu się wyprowadzić swojego pana z równowagi i osiągnąć, co chciał.
ESTÁS LEYENDO
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasíaOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
