Ciężar władzy Duradela unosił się w zniszczonym pokoju długo po tym, jak go opuścił. Powietrze wciąż zdawało się wibrować od jego ostatniego rozkazu, a dźwięk szkła pod butami Lys i Geo brzmiał jak jakaś profanacja w tej niemal grobowej ciszy.
George wciąż drżał. Każdy mięsień w jego ciele był naprężony, a w uszach wciąż dźwięczało echo przerażającego bólu. To doświadczenie było gorsze niż sama przemiana. Wtedy jego ciało było jakby rozrywane i składane na nowo. Teraz rozrywano samą jego wolę, jego jaźń. Patrzył nieruchomo na podłogę przed sobą, widząc odbicie swojego przerażonego spojrzenia w kawałku potłuczonej szyby.
Fioletowowłosy po jego lewej stronie, oddychał głęboko i równomiernie, jakby próbując opanować wewnętrzne drżenie. Jego dłonie, oparte na kolanach, były zaciśnięte w pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę, pozostawiając maleńkie, kropelki krwi we wnętrzu dłoni. Upokorzenie paliło go bardziej niż jakikolwiek ogień. Był zmuszony do klęczenia, tak jak ten nowicjusz obok niego. Po dobrych kilku latach życia jako wampir, po wszystkich buntach i prowokacjach, wciąż był tylko marionetką, gdy jego pan pociągnął za właściwą nitkę.
Cisza trwała kilka minut, przerywana tylko odgłosem wiatru. Jego szum nachalnie wdzierał się do pomieszczenia, otulając ich szczelnie niczym całun. Lysander poruszył się pierwszy. Nie wstał od razu. Najpierw rozluźnił pięści, rozprostował palce i powoli, z namysłem, uniósł głowę. Jego włosy przylgnęły do skroni, a na twarzy malował się wyraz głębokiej, teatralnej udręki. Westchnął tak żałośnie, że niemal komicznie.
— No cóż... — wyszeptał, a jego głos, choć stłumiony, już tracił nutę prawdziwego bólu, zyskując znajomą, ironiczną barwę. — To było... intensywne. Zapomniałem, jak bardzo nasz drogi pan potrafi być... bezpośredni, gdy już postanowi... coś.
George nie odpowiedział. Wciąż patrzył w podłogę, jego umysł nadal przetwarzał traumatyczne doświadczenie.
Lys spojrzał na niego, a kącik jego ust drgnął.
— Daj już spokój, słoneczko. Nie rób takiej miny, jakbyś miał się zaraz rozlecieć. Pierwsze razy zawsze są najgorsze. Potem... no cóż, wciąż jest okropnie, ale przynajmniej wiesz, czego się spodziewać.
Wstał z kolan, przeciągając się z przesadnym jękiem, jakby właśnie podniósł się z łóżka po ciężkiej nocy, a nie z czegoś na wzór pola bitwy po interwencji kogoś, kto mógł być ich bogiem. Otrzepywał pył i drobinki szkła ze swoich różowych spodni, skrzywił się na widok podartego rękawa koszuli.
— Kurwa! No i moja apaszka jeszcze za miliony monet, ja pierdolę. Nie mogłeś celować w ryj? — jeknął, podnosząc kawałek jedwabiu w gigantyczne kwiaty, który został rozdarty w kilku miejscach. — To limitowana kolekcja, wiesz? Nie do zastąpienia. — Westchnął ponownie, ale tym razem było to westchnienie pełne fałszywego dramatyzmu.
George w końcu podniósł wzrok. Jego oczy, pozbawione już pomarańczowego żaru, były teraz pełne zmieszania i rosnącej irytacji. Jak ten człowiek... ten wampir... mógł tak szybko wrócić do swojej kolorowej... beztroskiej postawy? Jak mógł myśleć o modzie po tym, co ich właśnie spotkało?
— Jak... jak możesz tak po prostu... — wykrztusił George, jego głos był szorstki. — Gadać o twoich głupich ubraniach? On... on nas prawie zniszczył!
Lysander spojrzał na niego z udawanym zdziwieniem.
— Zniszczył? O, kochanie, na pewno nie. To było tylko... stanowcze upomnienie. Trochę jak trzaśnięcie drzwiami, tylko z większym bólem dla nas. A poza tym — dodał, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu — to była w dużej mierze twoja wina. Rzuciłeś mnie na tę szafę. A ja tylko... no cóż... broniłem się i próbowałem wprowadzić odrobinę finezji do twojego barbarzyńskiego ataku.
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
