~~~~37.~~~~

996 47 16
                                        

Duradel spojrzał na wiercącego się na sofie Lawrence'a.

— Wstał już? — spytał asystenta.

— Tak, proszę Pana — padła krótka odpowiedź. Młody mężczyzna od razu wiedział, o kogo chodziło.

— Dobrze. Na razie niech robi, co chce, zajmę się nim później. Rozumiem, że drzwi do jego... ich tymczasowego pokoju zostały otwarte, jak ci kazałem?

— Tak, jak Pan polecił.

— Dobrze. — W roztargnieniu potarł nasadę nosa i skierował się do swojego biura, ignorując zupełnie asystenta. Miał trochę papierkowej roboty, której szczerze nienawidził. Życzył George'owi i Ri, żeby nikt mu przypadkiem nie przeszkadzał przy pracy, bo bez wątpienia jego gniew mógłby być dla nich bardzo bolesny.

Wampir pracował jakieś dwie godziny, a jego wytrzymałość psychiczna powoli się wyczerpywała. Bo ile można siedzieć i przeglądać jakieś nudne papierzyska dotyczące zapotrzebowania na kolejne partie krwi i innych pierdół? Nagle wampir usłyszał delikatnie kroki za drzwiami.

Zaklął. Obiecał sobie, że zrobi coś naprawdę okropnego temu, kto ma czelność pakować się w okolice biura o tej porze. Przecież wszyscy wiedzieli, że dziś to strefa zakazana bardziej niż jakaś tajna baza wojskowa. Kiedy usłyszał, jak ktoś powoli otwierał drzwi, nie wytrzymał.

— Czego? — warknął wściekły.

Był wkurzony... Nie, to mało powiedziane. Rosły stos papierów przed nim nie chciał maleć, a na dodatek, co chwilę, któryś z pracowników z firmy miał do niego pilną sprawę. Do tej pory byli jednak na tyle trzeźwi na umyśle, by tylko dzwonić. Wampir był szczerze zainteresowany, komu znudziła się własna skóra.

— No czego?!

Warknął ponownie i obrócił się na wygodnym obrotowym fotelu. Aż się uśmiechnął, ale ten uśmieszek, a raczej grymas był wyjątkowo złowrogi.

— Witam. A kto to do mnie przyszedł? — zamruczał pod nosem kpiąco i kątem oka spojrzał na papiery. Uznał, że w ostateczności może je sobie darować i wolnym krokiem zaczął zbliżać się do coraz bardziej wystraszonego chłopaka. Ten dopiero po chwili pojął cały ogrom swojego błędu. Do tego pokoju nie powinien był wchodzić pod żadnym pozorem. Żadnym.

Geo potknął się o dywan i przewrócił, opadając ciężko na podłogę. Podniósł wzrok przerażony i zaczął wpatrywać się w wampira rozszerzonymi ze strachu źrenicami. Nie mógł się ruszyć, nie był w stanie uciekać. Tylko patrzył.

Du zmrużył powoli oczy i zadowolony spojrzał na chłopaka z góry.

— Śliczny jesteś, jak się boisz, wiesz? — wyartykułował cicho i podszedł do niego, opierając się bokiem o jeden z mebli. — Naprawdę śliczny.

Schylił się i pomógł chłopakowi wstać, a po chwili pchnął go na ścianę. Podszedł leniwie, patrząc na niego z ogniem w chłodnych na co dzień oczach. Przysunął swoją twarz do jego. Nie pocałował go od razu. Najpierw powoli, zmysłowo przesunął językiem, po ustach chłopaka, czekając, czy on je uchyli. Dłońmi zjechał na jego uda, masując je przez spodnie i cały czas uważnie patrzył na twarz chłopaka. Ten jednak nie miał najmniejszego zamiaru dać się znowu całować. Zadrżał, czując dotyk wampira. Skrzywił się lekko i zupełnie chłodno, opanowanym głosem, co było nadzwyczajne w tej sytuacji, wyszeptał:

— Przestań. Ja nie chcę. Puść.

— Hmm... No nie wiem. Nie mam ochoty. I nie zapominaj o dodawaniu „Panie".

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now