Samochód posłusznie pokonywał kolejne kilometry wąską, skalistą drogą, wiodącą ku rezydencji. Światła reflektorów wycinały z ciemności tunel, w którym tańczył pył i drobne owady. Wszystko zdawało się zmierzać ku chłodnej, górskiej ciszy, z której wyłonić się miał mały cud architektury.
Duradel prowadził z mechaniczną precyzją, jego gniew i chęć ukarania młodych wampirów został zamrożony w swoistym wewnętrznym lodzie, czekającym tylko na dogodny moment topnienia. Ciszę wciąż przerywało tylko szumienie opon. Aż do momentu, gdy nie przerwał jej... suchy, głuchy trzask, jakby ktoś złamał wielką gałąź. Samochód drgnął gwałtownie, przednia oś straciła stabilność, a pojazd przechylił się w lewo i zsunął z twardego podłoża na miękkie pobocze z głuchym zgrzytem. Przedni lewy reflektor wyłączył się, a uszkodzone przednie lewe koło zapadło się w nadkolu, skąd dobiegł uporczywy, metaliczny zgrzyt przeciąganego po skale zawieszenia. Duradel wcisnął hamulec i sprzęgło, doprowadzając pojazd do zatrzymania pod ostrym kątem. Zgasł silnik. Nowa, jeszcze głębsza cisza zapadła nad nimi jak całun.
Duradel nie poruszył się przez długą chwilę. Dłonie zesztywniały mu na kierownicy. Powoli, bardzo powoli, przechylił głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek. Zamknął oczy. Z pomiędzy zaciśniętych zębów sączył się teraz cichy, syczący potok przekleństw. Powietrze w kabinie zdawało się gęstnieć od tej cichej furii.
— Ja pierdolę... niech to szlag trafi... jebany złom i debile, co na tę drogę kamienie srają... żeby się tak rozjebać na samym końcu trasy prawie. I co się tak patrzycie na mnie? Chcesz w pierdol Lys?
Wykonał gwałtowny wdech, jakby tonął. Otworzył oczy. Źrenice, zwężone do cienkich szpilek, odbijały mroczną pustkę za szybą, gdy tak klął. Jego wzrok, ciężki jak ołów, spoczął kolejno na każdym z nich. Zatrzymał się na Lysandrze.
— Sprawdź to. Natychmiast.
Lysander, bez słowa, otworzył drzwi i wysiadł. George poruszył się, chcąc iść za nim.
— Zostań — warknął Duradel, nie patrząc na niego. — Nie potrzebuję, żebyś coś odwalił. Lys nie jest ślepy, poradzi sobie. Zresztą znasz się na samochodach? Nie, to po chuja chcesz lecieć i sprawdzać, co się stało. Przydasz się tam jak stercząca pizda w grochu.
George zastygł. Rish koło niego wciągnął głowę w ramiona jak przestraszone zwierzę.
Po chwili w oknie kierowcy ukazała się twarz Lysandra, oświetlona białym światłem latarki telefonu. Rysy twarzy wykrzywiał mu grymas prawdziwej konsternacji.
— Koło, Du. A raczej... coś, co koło przypomina. Pękła chyba felga? Na całej długości? Chyba. Nie wiem. Na kamieniu, skale, chuj wie. Nie naprawimy tego. Nie pojedziemy dalej.
Duradel oparł czoło o górną część kierownicy. Z jego klatki piersiowej wydobył się niski, drżący pomruk, który zdawał się wibrować w metalowej konstrukcji pojazdu. Przez moment George myślał, że samochód eksploduje od napięcia targającego stwórcą. Lecz nie. Duradel uniósł głowę. Twarz stężała mu w maskę z litego lodu.
— Wszyscy przytomni... na zewnątrz.
Wyszli w chłód górskiej nocy. Rish wysunął się za George'em, chwytając go za rękaw. Duradel obszedł samochód, przyklęknął przy zniszczonym kole. Palcami dotknął poszarpanej krawędzi felgi, a potem cofnęły się gwałtownie, jakby oparzył się o rozżarzone żelazo. Wstał, otrzepując dłonie o uda.
— Telefon — rzucił krótko, wyciągając otwartą dłoń w stronę Lysandra.
Ten podał mu swój aparat. Duradel odszedł kilka kroków od grupy, w głąb cienia rzucanego przez samochód. Jego sylwetka, wyprostowana i nieruchoma, zdawała się wchłaniać światło z reflektora. Podniósł telefon do ucha. Cisza, jaka zapadła, stała się niemal namacalna.
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
