~~~~66.~~~~

173 17 42
                                        

Minęło kilka dni od małego starcia Lysandra i George'a w jednym z pokoi. Rezydencja, choć wciąż nosząca ślady zniszczeń zapadła w pozorny spokój. George, wciąż przetwarzający traumę Łez Stwórcy i kojącą, a zarazem przytłaczającą bliskość krwi pana, trzymał się na uboczu, pochłonięty własnymi myślami i walką z wewnętrznymi demonami. Atmosfera była napięta, ale cicha, jak po przejściu burzy.

Lysander, jak zwykle, był żywym zaprzeczeniem ciszy. Jego energia, stłumiona na chwilę przez terror, wróciła ze zdwojoną siłą, podsycona być może przez głębokie, zmysłowe pocieszenie, które otrzymał. Krążył po rezydencji jak niespokojny duch, jego jaskrawe ubrania były wyzwaniem rzuconym ponurym korytarzom. Jednak pod tą warstwą zwykłego, bezczelnego młodego wampira, czaiła się inna energia — gęstsza, bardziej nieokiełznana, pełna prowokacyjnego napięcia.

Tego wieczoru, gdy księżyc zawisł wysoko nad posiadłością, Lysander postanowił przejąć inicjatywę. Wiedział, gdzie znaleźć Duradela o tej porze — w prywatnej bibliotece, miejscu odosobnionym, wypełnionym zapachem starego papieru, skóry i ciszy, którą tylko on miał prawo zakłócać.

Nie zapukał. Wślizgnął się do środka jak cień, choć cień w różowych, obcisłych spodniach i koszuli z połyskującymi cekinami. Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Duradel stał przy jednym z wysokich regałów, z tomem oprawionej w skórę książki w dłoni. Nie odwrócił się, ale Lysander wiedział, że jest świadomy jego obecności. Jego własna aura, zwykle rozproszona i chaotyczna, teraz skupiła się w jednym, gorącym punkcie pożądania.

— Du — głos Lysandra nie był piskliwy ani śpiewny. Był niski, ciepły i obciążony pożądaniem, które rosło w nim z każdą minutą.

Duradel odłożył książkę na półkę precyzyjnym, niemal ceremonialnym ruchem. Dopiero wtedy się odwrócił. Jego twarz, jak zwykle, była maską, ale w głębi jego oczu coś drgnęło — nie irytacja, ale cierpliwe, niemal znudzone oczekiwanie na kolejny wybryk.

— Lysandrze — odparł, jego głos był głęboki jak mrok za oknami. — Czego tym razem sobie życzysz? Kolejnego zwiększenia kieszonkowego? Nowego kabrioletu, by zastąpić ten, którym do mnie przyjechałeś, bo ten już jakimś cudem zdążyłeś zniszczyć?

Lysander uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie sięgał jego oczu. Był wyrachowany, pełen wyzwania. Podszedł bliżej, jego kroki były niemal bezgłośne na grubym dywanie. Zatrzymał się tak blisko, że mógł wyczuć chłodny zapach skóry i mocy, który zawsze otaczał Duradela.

— Nie tym razem, panie — wyszeptał, jego palce, ozdobione pierścionkami, sięgnęły do guzików swojej własnej koszuli. Rozpiął je powoli, odsłaniając gładką, alabastrową klatkę piersiową. — Tym razem pragnę czegoś... innego.

Jego dłoń opadła na własne biodro, pieszcząc je przez materiał spodni w przesadnie zmysłowy sposób.

— Mam na ciebie chcicę, Du — kontynuował, jego głos stał się słodki i niebezpieczny jak trucizna. — Straszną, nieznośną chcicę. I jestem teraz kapryśny. I zdesperowany.

Duradel uniósł brwi, ale nie odezwał się. Zachęcony tą ciszą, Lysander pochylił się do przodu, jego usta znalazły się zaledwie centymetr od ucha stwórcy.

— Jeśli mnie nie zaspokoisz... — szepnął gorącym oddechem — ...jeśli mnie nie zerżniesz, tu i teraz... obiecuję, że pójdę i puszczę się z byle kim. Z pierwszym lepszym ochroniarzem, którego spotkam na korytarzu. Z ogrodnikiem. Z twoim nowym, słodkim Geo, jeśli będę wystarczająco zdesperowany. Moje ciało domaga się uwagi, Du. I dostanie ją. Albo od ciebie, albo od kogoś innego.

Slave Academy. Yaoi (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz