George biegł przez ogród rezydencji jak opętany, jego jestestwo sprowadzone zostało do jednego, palącego instynktu. Zapach krwi — słodki, metaliczny, obiecujący — wiódł go jak niewidzialna smycz. Nie była to jednak silna woń Duradela, której tak pragnął. To były lżejsze, ludzkie nuty, unoszące się nie tylko z wnętrza budynku, ale również z kierunku miasta, które rozciągało się daleko poza lasem, w którym znajdowała się rezydencja.
Światło księżyca oświetlało drogę do jego szaleńczej ucieczki, choć i bez tego doskonale widział i poruszał się w ciemności. Sprawnie meandrował między drzewami, z dziką gracją pokonywał przeszkody, jego ciało poruszało się z szybkością, o jakiej śmiertelnik mógł tylko marzyć. Nie myślał o konsekwencjach, o rozkazach, o przerażonej twarzy Lysandra. Głód był teraz jego jedynym panem. Głód i wspomnienie ukojenia, które przyniosła mu tylko krew stwórcy. Wszystko inne było namiastką, ale jego ciało, w swojej zwierzęcej desperacji, domagało się czegokolwiek, co mogłoby zapełnić tę pustkę.
Dotarł do granicy miasta, gdzie światła uliczne mieszały się z cieniami. Pierwsi ludzie szybko rzucili mu się w oczy — jakaś para trzymająca się za ręce i śmiejąca się cicho. George zwolnił, jego nozdrza drżały, wyłapując zapach ich krwi. Był słodszy, lżejszy niż krew Duradela, wibrował życiem. To życie stało się jego obsesją.
Nie było w tym żadnej finezji, żadnej wymyślnej strategii polowania. Tylko czysty, niepohamowany zwierzęcy atak.
Z wściekłym rykiem, który nie przypominał już ludzkiego, rzucił się na nich. Jego sylwetka była rozmazanym cieniem. Mężczyzna nawet nie zdążył krzyknąć, gdy pazury Geo — instynktownie wysunięte — rozdarły mu gardło. Ciepła krew trysnęła, oblepiając mu twarz i tors. Kobieta wydała z siebie przeraźliwy wrzask, który urwał się gwałtownie, gdy George chwycił ją za ramię i z siłą, która złamała kość, cisnął nią w pobliską ścianę.
I wtedy się wgryzł. Nie pił z wdziękiem. Był to szał żarłoczności. Jego usta przywarły do rany na szyi mężczyzny, łykając gorący płyn łapczywymi haustami. Smak był... satysfakcjonujący, ale wiele w nim brakowało. Nie gasił tego wewnętrznego ognia, nie naprawiał rozerwanej więzi, jak krew Duradela. To tylko napełniało go fizyczną substancją, podsycając jednocześnie bestię, która teraz w nim mieszkała.
Oderwał się od pierwszej ofiary, jego usta i broda były czerwone. Rzucił się na kobietę, która wciąż jęczała, przytłoczona bólem i szokiem. Nie było w nim śladu człowieczeństwa. Jego oczy płonęły nieludzkim blaskiem. Rozdarł jej ubranie i wpił się w miękką tkankę jej ramienia, ssąc i połykając z tym samym, zwierzęcym brakiem umiaru.
Ale to nie wystarczyło. Głód wciąż tam był, palący i nienasycony. Tym bardziej że ta krew wcale mu nie smakowała.
Zostawił ich ciała —zmasakrowane, niemal pozbawione krwi —i ruszył dalej, w głąb miasta, jak tornado śmierci. Jego ofiary były przypadkowe. Mężczyzna wracający do domu z pracy, rozszarpany w ciemnej alejce. Kobieta wyprowadzająca psa, której krzyk został stłumiony w ułamku sekundy. Grupa nastolatków, śmiejących się pod sklepem, którzy nagle znaleźli się w środku krwawego koszmaru.
George nie zabijał dla przyjemności. Zabijał z potrzeby. Ale w tej potrzebie nie było miejsca na kontrolę. Jego siła była zbyt wielka, jego głód zbyt palący. Każda ofiara była rozrywana, miażdżona, a jej życie wysysane w potoku gorączkowego pożądania. Nie zostawiał po sobie nic poza krwawą pozostałością i atmosferą nagłej, brutalnie przerwanej egzystencji.
Ulice, które przed chwilą tętniły nocnym życiem, teraz milkły w straszliwej ciszy, przerywanej tylko odgłosami jego żarłoczności i ostatnimi, zduszonymi krzykami. Był żywym ucieleśnieniem wampirzego horroru — nie eleganckim, melancholijnym dżentelmenem nocy, ale dziką, nieokiełznaną bestią, która siała zniszczenie na swojej drodze.
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
