Nie było czasu na zastanawianie się, kto to był — czy jakiś wysłannik ojca, czy ktoś inny. Liczyły się sekundy.
Oderwał się od samochodu. Jego ruchy, zwykle pełne dostojnego spokoju, stały się nagle ciche, płynne i zdecydowane. Nie biegł. Po prostu przemieszczał się przez parking z taką samą, niepokojącą gracją, jaką miał podejrzany mężczyzna. Drzwi restauracji zamknęły się za nim, a on znalazł się w jasno oświetlonym, gwarnym wnętrzu.
Zatrzymał się tuż za progiem, jego wzrok w ułamku sekundy objął całe wnętrze. Był to chaos dźwięków — brzęk sztućców, gwar rozmów, pisk dzieci, dyskretny dźwięk muzyki z głośników. I zapachy — smażonego mięsa, słodkich sosów, ludzkiego potu.
Jego chłopcy stali w kolejce przy kasie. Lysander, wciąż podśpiewujący, wskazywał palcem na kolorowe menu na ścianie. George stał za nim, wyglądając na skrępowanego i niepewnego. Rish i Lawrence stali z boku, dyskretnie obserwując otoczenie, ale ich uwaga była rozproszona, bo też chcieli sobie coś zamówić.
A tam, kilkanaście metrów dalej, przy stoliku tuż przy wejściu do toalet, siedział tamten mężczyzna. Nie zamawiał nic. Nie miał przed sobą jedzenia. Jego dłonie wciąż były w kieszeniach kurtki. Jego wzrok nie był skierowany na menu, lecz na grupkę przy kasie. Na nikogo konkretnie. Obserwował ich wszystkich z intensywnością, która nie pozostawiała wątpliwości co do jego zamiarów.
Duradel nie zawahał się ani na moment. Nie podszedł do swoich podopiecznych. Zamiast tego, skierował się prosto na podejrzanego. Jego kroki były ciche, ale pewne. Przeszedł między stolikami, jego wysoka, ciemna sylwetka rzucała długie cienie. Gdy stanął nad stolikiem mężczyzny, ten w końcu oderwał wzrok od chłopców i uniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały.
W oczach nieznajomego nie było zaskoczenia. Była tylko zimna ocena i... rezygnacja? Był przygotowany.
— Wychodzimy — powiedział Duradel, a jego głos był tak cichy, że ledwo przebił się przez gwar, ale niosła się w nim taka moc, że mężczyzna instynktownie się poruszył, jakby otrzymał fizyczny rozkaz. — Spokojnie. Bez nagłych ruchów. Jeśli sięgniesz po broń, stracisz ręce, zanim dotkniesz spustu.
Mężczyzna wstał. Był dobrze zbudowany, ale w jego postawie nie było już śladu pewności siebie z zewnątrz. Wiedział, z kim ma do czynienia.
Duradel obrócił się i, nie oglądając się, skinął głową w stronę swoich chłopców przy kasie. Lawrence, który jako pierwszy zorientował się w sytuacji, natychmiast zareagował. Szybkim ruchem chwycił George'a za ramię i szepnął coś do Risha. Lysander przerwał swój wykład na temat idealnego napoju, jego wesoła maska pękła, zastąpiona przez nagłą, ostrożną czujność.
W ciągu kilkunastu sekund, cała piątka — Duradel, jego czterej podopieczni i tajemniczy mężczyzna — opuszczała restaurację. Nie jako grupa przyjaciół spotykających się przy posiłku, ale raczej... jako łowcy i zdobycz. Drzwi zamknęły się za nimi, odcinając ich od ciepła i gwaru, pozostawiając tylko chłodną, niepewną noc i pytanie, kim był ten mężczyzna i czego tak naprawdę chciał od chłopaków.
Duradel nie czekał na odpowiedzi na parkingu, pod czujnym okiem kamer i potencjalnych świadków. Żelaznym uściskiem, który nie pozostawiał miejsca na opór, pociągnął nieznajomego w ciemny zaułek za budynkiem restauracji. Światło neonów ledwo tu docierało, oświetlając brudne ściany i rozrzucone śmieci. Zapach przepalonego tłuszczu mieszał się z wonią zgnilizny.
— Pierwsza i ostatnia szansa — głos Duradela był niski i niebezpieczny. — Kto cię przysłał? Czego chcesz od moich chłopaków?
Mężczyzna nie walczył. Jego ciało było wiotkie, a wzrok szklisty, utkwiony w jakimś punkcie za Duradelem. Wyglądał, jakby działał pod wpływem hipnozy lub jakiegoś głębokiego prania mózgu.
—Mam... mam ci coś przekazać... — wybełkotał, jego głos był mechaniczny, pozbawiony emocji. Drżącą dłonią sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Duradel, gotowy na wszystko, nie zareagował na ten ruch agresją. Jego zmysły były wyostrzone do granic, analizując każdy mięsień, każdy oddech przeciwnika. Pozwolił mu wyjąć małą, złożoną kilkukrotnie kartkę.
— Weź... — mężczyzna wyciągnął ją w stronę Duradela, jego palce drżały.
Przez ułamek sekundy, instynktowna potrzeba zrozumienia, z kim ma do czynienia, wzięła górę nad ostrożnością. Duradel oderwał wzrok od mężczyzny i spojrzał na kartkę. Rozwinął ją jednym, szybkim ruchem.
W świetle padającym z ulicy, choć to nie było mu do niczego potrzebne, zobaczył kilka słów, napisanych drukowanymi literami:
NIE UKRYJESZ SIĘ. WIEMY, ŻE UCIECZASZ.
W tej samej chwili, gdy jego umysł rejestrował groźbę, usłyszał suchy, stłumiony huk. Nie był to głośny huk wystrzału, ale dźwięk charakterystyczny dla broni z tłumikiem.
Jego dłoń, wciąż trzymająca kartkę, wypuściła ją. Jednocześnie, druga dłoń, poruszająca się z szybkością, której ludzkie oko mogło uchwycić z trudem, chwyciła głowę mężczyzny. Nie było w tym gniewu. Była w tym tylko zimna, absolutna konieczność.
Suchy, nieprzyjemny trzask kości i chrząstek rozległ się w ciszy zaułka, przecinając ciszę. Ciało mężczyzny opadło na ziemię jak bezwładny worek, jego szyja wygięła się pod nienaturalnym kątem. Jego oczy, wciąż szkliste, teraz patrzyły w nicość.
Duradel stał przez sekundę, nieruchomo. Jego oddech był głęboki i kontrolowany, ale w jego oczach palił się zimny ogień, gdy zrozumiał, co się właśnie stało...
YOU ARE READING
Slave Academy. Yaoi (18+)
FantasyOkładkę stworzyła wspaniała: Shadow_river Młody chłopak, George, trafia do Akademii, w której tresowani są niewolnicy seksualni. Wie, że nie uda mu się uciec, jedyne, co mu pozostaje, to ulec, dać się wytresować i sprzedać. Jedynym jego celem jest o...
~~~~69.~~~~
Start from the beginning
