George warknął i powoli, niepewnie, podniósł się na nogi. Czuł się słaby, jakby cała jego nowo nabyta siła została wypompowana.

— Ty... to ty mnie sprowokowałeś!

— Ja? — Lysander przyłożył rękę do piersi z wyrazem głębokiej obrazy. — Ja tylko się przywitałem! To ty postanowiłeś, że moja pokojowa wyciągnięta dłoń powinna spotkać się z odpowiedzią twoich pięści. — Roześmiał się nagle, dźwięcznie, a dźwięk ten był tak obcy w tym zniszczonym wnętrzu, że George aż drgnął. — Ale hej, nie ma co się spinać! Rozkaz jest jasny: mamy posprzątać. A ja nie zamierzam robić tego sam.

Wskazał ręką w stronę tego rozgardiaszu.

— No to do roboty, mój mały, dziki braciszku. Zaczynamy od tych wielkich kawałków. Potem drobiazgi. A potem... — jego wzrok padł na wybite okno, przez które wciąż wiał zimny wiatr — ...będziemy musieli wymyślić coś z tym. A zresztą, Du komuś zleci wymianę tego. Jak go znam to jutro nie będzie po tym śladu.

George wciąż się wahał, jego gniew walczył z resztkami strachu i fizycznym wyczerpaniem.

— No rusz się! — Lysander tupnął nogą, a odgłos jego zielonego buta odbił się echem. — Im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziesz mógł w pokoju płakać w poduszkę. A ja... — dodał z lekkim grymasem — ...będę musiał znaleźć coś do ubrania, co nie wygląda, jakby przeszło przez eee... strzępiarkę? Jest takie coś? No nie ważne.

To ostatecznie poderwało George'a do działania. Nie z chęci współpracy, ale z czystej frustracji. Podszedł do największego fragmentu rozwalonej szafy i z warknięciem chwycił go, podnosząc z łatwością, która wciąż go zaskakiwała.

— Widzisz? — zaśmiał się Lysander, zbierając kilka większych kawałków szkła. — Już jest lepiej. Teraz tylko pamiętaj, nie zniszcz niczego przypadkiem jeszcze bardziej. To są antyki. No, były. Teraz to... bardziej sztuka... abstrakcyjna.

Przez następną godzinę pracowali w milczeniu, przerywanym tylko okazjonalnymi komentarzami Lysandra.

George tylko odwarkiwał w odpowiedzi, wynosząc na korytarz naręcze poszarpanej pościeli i połamanych desek.

Lysander, pozbywając się małych drzazg i odłamków szkła, nagle się odezwał, jego głos stracił na chwilę wesołość.

— Słuchaj, Geo... na serio. Ten ból... — zawahał się. — To jest... przypomnienie. Du nie jest naszym panem tylko z nazwy. On jest źródłem. Bez niego... — Lysander wzruszył ramionami, a w jego oczach pojawił się rzadki błysk prawdziwej powagi. — Bez niego po prostu byśmy nie byli. I on o tym wie. Więc nie próbuj go zbytnio... atakować ani nic. To i tak zawsze skończy się marnie. Byłbyś jak komar gryzący górę. Bez sensu.

George przystanął, wpatrując się w Lysandra. To była pierwsza rzecz, jaką ten kolorowy wariat powiedział, która zabrzmiała szczerze.

— Więc co? Mamy się mu po prostu poddać? — spytał cicho, a w jego głosie brzmiała nuta desperacji.

Lysander uśmiechnął się, a ten uśmiech był pełen wyrafinowanej złośliwości.

— O, nie, słoneczko. Absolutnie nie. Poddanie się jest śmiertelnie nudne. Po prostu... trzeba być mądrzejszym. I zawsze, zawsze mieć plan awaryjny. To znaczy być gotowym do użycia tego seksownego ciała. — Wskazał na siebie. — I tego. — Wskazał na George'a. — I tak byś to robił, jako człowiek, więc na to samo nie chodzi. I nie pyskuj mi tu, bo to twoja wina jest. A raczej twojej nowej natury, ale mniejsza o to.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now