Kiedy drzwi się otworzyły, George zatrzymał się i spojrzał. Jego bursztynowe oczy, pełne podejrzliwości, najpierw padły na Duradela. Potem, natychmiast, przemieściły się na kolorową zjawę, która wtargnęła do pokoju z energią wichru.

Lysander stanął na progu, opierając się o framugę z przesadną nonszalancją. Jego spojrzenie, teraz ciekawskie i skupione, przejechało po George'u od stóp do głów. Wzięło pod uwagę napięte mięśnie, dziki wyraz twarzy, ślady zniszczenia. Na jego ustach pojawił się szeroki, aprobujący uśmiech.

— O rany, Du. — zaśmiał się, nie odrywając wzroku od Geo. — To nawet słodziak. Naprawdę, całkiem uroczy ptaszek. Trochę rozszalały, jak widać, ale naprawdę uroczy.

Słowa „słodziak" i „uroczy ptaszek" przebrzmiały w powietrzu jak policzek. Dla George'a, czującego się jak potwór targany przez wewnętrzne demony, nienależące do niego, który walczył, by nie roztrzaskać kolejnego przedmiotu, pragnącego tylko krwi i wolności, ten protekcjonalny, kpiący ton był iskrą rzuconą w beczkę prochu.

Jego bursztynowe oczy rozbłysły nagle intensywnym, pomarańczowym żarem. Niski pomruk wydarł mu się z gardła, był to dźwięk bardziej zwierzęcy niż ludzki. Cała jego stłumiona frustracja, gniew i poczucie uwięzienia znalazły ujście w jednym, pierwotnym odruchu.

Nie pomyślał. Nie zastanawiał się. Po prostu rzucił się do przodu z szybkością, która zaskoczyłaby niejednego mniej doświadczonego wampira. Jego ciało stało się pociskiem miotanym czystą adrenaliną i ślepą furią. Cel był jasny: ten kolorowy, drwiący intruz.

Lysander, choć zaskoczony nagłością ataku, miał refleks oparty na kilku latach życia pełnego podobnych uniesień. Jego ciało instynktownie zareagowało, przygotowując się do odparcia ciosu. Ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

Duradel, który stał pomiędzy nimi, po prostu... się usunął. Cofnął się o jeden elegancki, precyzyjny krok w głąb korytarza, pozwalając George'owi przejść obok niego jak burzy. Na jego kamiennej twarzy pojawił się wyraz — ledwo widoczny, ale niewątpliwy — rozbawionej ciekawości. Jego usta uniosły się w nikłym, ironicznym półuśmiechu.

— Skoro tak bardzo chciałeś go poznać, Lysander — rzekł głosem cichym, ale niosącym się wyraźnie w zamieszaniu — to proszę bardzo. Radź sobie z nim.

George, nie napotykając spodziewanej przeszkody w postaci swojego stwórcy, z wściekłym impetem uderzył w Lysandra. Chwycił go w pasie i, wykorzystując swój surowy, nieokiełznany napływ siły, pociągnął go w swoją stronę i z rozmachem popchnął go mocno w stronę szafy, tej samej, z którą i on wcześniej mógł się zapoznać.

Huk był ogłuszający. Pokiereszowany już mebel, nie wytrzymał naporu. Deski pękły z suchym trzaskiem, drzwi odleciały od zawiasów, a cała konstrukcja zapadła się w sobie w chmurze drzazg. Lysander zniknął w rumowisku z głośnym chrzęstem i brzękiem tłuczącego się szkła, lustro wiszące blisko szafy też oberwało w tym starciu.

Przez sekundę panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem elementów szafy spadających na podłogę. George stał, dysząc ciężko, jego pierś falowała, a pomarańczowe światło w jego oczach przygasło na moment, zastąpione zdziwieniem własną siłą.

Ale spod truchła szafy dobiegł dźwięk. Nie był to jęk bólu, ale cichy, rosnący chichot. Potem nastąpił ruch. Kawałki roztrzaskanej szafy rozsunęły się i Lysander wyłonił się z nich, otrzepując pył ze swoich różowych spodni i cekinowej koszuli. Jeden z jego fioletowych kosmyków opadł mu teraz na czoło, a na jego policzku widniało drobne zadrapanie, z którego sączyła się kropla krwi. Wyglądał na absolutnie zachwyconego całym zajściem.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now