Mógłby wejść bez najmniejszego problemu do hotelu i zostać obsłużony na każdy możliwy sposób, jaki by sobie tylko zażyczył, bo znano go tutaj, ale nie taki był jego cel. Choć przez chwilę ekskluzywne pokoje uciech brzmiały zaskakująco dobrze.

Odjechał z piskiem opon od hotelu, w stronę majaczącej w oddali Akademii. Hotel i budynek ośrodka znajdowały się od siebie w stosunkowo niewielkiej odległości. Rzut beretem, jak to się mówi.

Ochrona działała bez zarzutu, toteż zatrzymano go przed bramą i kazano się wylegitymować. To znaczy, nie musiał pokazywać żadnych dokumentów. Prawdę powiedziawszy, niewiele musiał zrobić. Powiedział jedynie, jak się nazywa, kazał powiadomić dyrektora o swoim przyjeździe, a jakąś minutę później brama stała przed nim otworem.

Długi podjazd prowadził na całkiem spory parking, odśnieżany właśnie ręcznie przez skąpo ubranych chłopców, mimo całkiem mroźnego dnia. Uważał, by żadnego nie przejechać, choć pewnie nawet gdyby się tak stało, bądź gdyby któregoś zabił, nie poniósłby najmniejszych konsekwencji, finansowych, rzecz jasna.

Wysiadł z pojazdu, trzaskając mocno drzwiami. Nie fatygował się z zamykaniem samochodu na klucz. Nie obawiał się żadnej kradzieży. Nie tutaj. Może i Everet to kłamliwa suka i skurwysyn, ale na tresurze i łamaniu niewolników zna się jak mało kto. W zasadzie to on się nie zna. On się urodził z tym darem. Bo tresury można się nauczyć. Ale on ma w sobie podobno coś więcej. Sam niespecjalnie wiedział, czym miałoby być to owe coś, ale tak słyszał. Skoro wiele wysoko postawionych wampirów tak mówiło, to tak też musiało być. Nie miał zamiaru polemizować z czyimś zdaniem.

Niewolnicy chyba zapobiegawczo klęknęli przed nim z szacunkiem. Może sama jego obecność była wystarczającym powodem do zgięcia kolan, a może to gnający w jego stronę dyrektor ich do tego zmotywował. Kto wie...

— Duradelu! Przyjacielu! Co cię do mnie sprowadza? Czemu się nie zapowiedziałeś? Przyjąłbym cię, jak należy, a nie w... — Spojrzał z odrazą na klęczących z łopatami do śniegu chłopców. — A nie w podobnym anturażu — dokończył, używając wykwintnych słów.

Już on znał te jego gierki słowne. Próbował być miły i uprzejmy, a po cichu wbijał nóż w plecy.

A żebyś tak pękł skurwysynu — pomyślał, uśmiechając się do, jakby nie było, gospodarza tego miejsca.

— Mam do ciebie... pewną sprawę. — Zastanawiał się jak dobrać słowa, żeby jak dobitniej przekazać mu w kilku zdaniach, jak bardzo przesrane ma.

— Ależ oczywiście. Syn mojego przyjaciela, jest moim najszczerszym przyjacielem.

A to bezczelny fiutek. Jeszcze ma mi tu czelność kłamać w żywe oczy. A by ci kutas ze starości odpadł.

— Cieszę się, że jesteś na mnie otwarty. Jak zwykle zresztą. Za to cię zawsze ceniłem. — Nie wiedział, czy nacisk położony na ostatnie słowo zaświeciło w umyśle Evereta jakąś lampkę awaryjną, lecz na jego twarzy przez ułamek sekundy dostrzegł niemalże idealnie ukrywane drgnięcie mięśni. Może czas przeszły użyty w tym zdaniu dyrektor odczytał dokładnie tak, jak powinien?

— W czym rzecz, Duradelu?

— Możemy... przejść do twojego gabinetu? Co prawda mam ci do przekazania tylko kilka zdań, ale mimo wszystko, wolałbym, aby odbyło się to w innych okolicznościach, niż te obecne.

— Naturalnie — zmitygował się wampir. — Oczywiście. Gdzie moje maniery. Przepraszam cię. Zabiegany jestem. Zupełnie nie mam głowy do całych tych... konwenansów.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now