Drugi z czarnych wiedząc, że i dla niego Pan może nie być łaskawy, próbował się ulotnić z łazienki dla niewolników, gdy wampir zajęty był jego kolegą.

— A spróbuj przekroczyć próg tego pomieszczenia, to osobiście zadbam, żebyś przez miesiąc nie mógł usiąść na dupie!

Chłopak skamieniał. Widocznie przemyślał sobie wszystko. Kara, która spotkałaby go za nieposłuszeństwo nie była tego warta.

Gdy Pan puścił pierwszego nieszczęśnika ociekającego wodą z toalety, próbującego unormować oddech, chwycił za włosy drugiego i zrobił dokładnie to samo, co z pierwszym. Z tą różnicą, że trzymał go pod wodą dłużej. Musiał aż drugi raz spuścić wodę.

— A teraz wypierdalać mi stąd i to w podskokach! Już ja sobie pomówię, z kim trzeba! Wy zaś myć zęby! Ruchy! Ty zaś chciałeś zmyć z twarzy farbę.

— Tak Panie — odparł przestraszony chłopak poniekąd z wdzięcznością.

— No to na co czekasz? Na specjalne zaproszenie? Jeśli chcesz, mogę ci błyskawicznie to zmyć z twarzy!

— D-dobrze Panie.

George szorował zęby, najszybciej jak potrafił. Nie tylko on. Max i Jo również przykładali się do tej czynności, jakby od tego miało zależeć ich życie.

Po wszystkim umyli jeszcze twarze i czekali na dalsze rozkazy. Pan miał już coś powiedzieć, gdy ciszę wczesnego poranka przerwał czyjś bardzo niezadowolony głos.

— Ty pieprzony gówniarzu! Rzuć we mnie jeszcze raz tą piłką, a wsadzę ci ją w dupę, aż ci ustami wyjdzie! — klął wyprowadzony z równowagi opiekun George'a. Pieprzony gówniarz, kimkolwiek był, najwidoczniej nic nie robił sobie z gróźb wampira, bo dało się słychać jego głośny śmiech, a potem plask piłki zderzającej się z... chyba czyjąś twarzą. — A ten tu skąd! Drugi gówniarz! Zmówiliście się na mnie?! Niech ja znajdę waszego ojca albo matkę, to... — PLASK! — No nie! Tego ci smarkaczu cholerny nie daruję!

Dało się usłyszeć bieg i głośne śmiechy rozbawionych do granic możliwości dzieci.

Wampir w łazience westchnął głośno i przetarł sobie twarz dłońmi.

— Pięknie, kurwa... Tylko niezadowolonego Sorena mi tu brakuje... wiedziałem, że to będzie kiepski pomysł... — mruknął do siebie mężczyzna.

— Tu jesteście! Kto wam pozwolił... A... to ty! Już wróciłeś? Myślałem, że dłużej ci zejdzie. Co tak właściwie... a zresztą... może nie przy tych kundlach.

— Miałeś już...ymmm... wątpliwą dla ciebie przyjemność zetknąć się z przyczyną mojego krótkiego wyjazdu z Akademii.

— Że co?

— Moi bliźniacy. Ich matka... jakby to powiedzieć... jest nieco niedysponowana i musiałem jechać aż do strefy 1, żeby ich tu sprowadzić.

— Te dwa gówniarze to twoi są?! Co ci strzeliło do łba, żeby ich tu sprowadzać?! I ja się pytam, jak można było doprowadzić do tego, że są tak rozpuszczeni? Wiesz, co mi zrobili? Jeden rzucił we mnie piłką! A potem drugi smarkacz zrobił to samo! A potem ten pierwszy znów we mnie pierdolnął! Gdyby nie to, że ich pogoniłem, to ten drugi też by rzucił! Jeszcze raz powtórzy się takie coś, to...

— Nie Vincent! — krzyknął nagle wampir, ale było za późno.

Za plecami Sorena wyrósł niski dzieciak, wampir, który ku uciesze swojego brata rzucił w narzekającego Pana piłką. Trafił prosto w głowę. Znów rozległo się głośne PLASK!

Wampir zacisnął pięść i zamknął oczy. Był bliski rozszarpania krnąbrnych gówniarzy!

— Zabierz ich stąd, bo nie ręczę za siebie! I co to za imię w ogóle? Vincent! Jakieś ludzkie!

— No tak... ten drugi, co się teraz śmieje, to Felix. Moja... partnerka wybierała. Prawdę powiedziawszy była. Ale mniejsza. Znalazła w jakiejś książce od historii te dwa imiona. Są... yyy... jak to się tam zwało... Była taka cywilizacja na Ziemi... Rzymianie! To są imiona rzymskie.

— Nie wytrzymam zaraz z tym jego rechotem! Zrób z nimi coś, bo jak ich dorwę, to nie będę miał litości.

Tymczasem śmiejący się chłopiec, nic nie robiąc sobie z gróźb wampira, wycisnął sobie pastę na dłoń, gdy jego ojciec pogrążony był w rozmowie, i rzucił nią prosto w szyję Sorena. Ten zerwał się z miejsca i dopadł rozbawionego do rozpuku dzieciaka.

Złapał za najpełniejszą tubkę, jaką znalazł i wtarł mu we włosy, ku uciesze drugiego brata. Gdy zobaczył, że wampir zerka na niego, dał dyla, biegnąc co tchu przez długi korytarz.

— Jak długo ci... dwaj... tu zostaną?

— Obawiam się, że ku twej rozpaczy chyba na stałe. Jak sam widzisz to najwyższy czas, żebym nauczył ich dyscypliny. Może jak napatrzą się na niewolników, to czegoś się nauczą.

Z obrzydzeniem Soren puścił szczęśliwego dzieciaka wymazanego pastą i posłał pioruny z oczu w stronę ich ojca.

— Myślisz, że dyrektor ci na to pozwoli?

— Wie o wszystkim. Nie ma nic przeciwko.

— W takim razie trzymaj ich z daleka ode mnie! Te rozkapryszone gówniarze nie mają za grosz szacunku do starszych wampirów! Niech jeszcze raz wywiną taki numer, a wybatożę ich!

— Proszę bardzo. Nie widzę przeszkód. Ale ostrzegam. Oni lubią się mścić. Mają to po mnie, tak sądzę. Ale nie martw się. Daj mi miesiąc, a utemperuję ich charakterki.

— Ja pierdolę! Cały jestem w paście!

George wymienił spojrzenia z Jo i Maxem. Oni najwyraźniej też sądzili, że całe to niespodziewane zdarzenie to raczej coś niecodziennego. Chciało mu się śmiać, ale wolał trzymać humor na wodzy. Co nie zmieniało faktów, że spodobały mu się te dwa małe beztroskie wampiry.

Huk gdzieś w oddali rozniósł się przeraźliwie po budynku. Soren uśmiechnął się zadowolony, gdy usłyszał wrzask któregoś z Panów.

— Miesiąc mówisz? Powodzenia życzę. Ciekawi mnie, jak wielu treserom zdążą się dziś narazić.

— No... tak mniej więcej miesiąc.

— Aha. Tak mniej więcej. Masz na myśli oczywiście to stulecie?

— Bardzo kurwa śmieszne.

— A mówią, że wampiry to rasa wyższa. I rzeczywiście tak jest, porównując nas do tych ludzkich śmieci. Jednakże jesteśmy rasą wyższą dopiero, jak jesteśmy dorośli. Nasze dzieci nie bardzo się różnią od tych ludzkich. A na pewno nie te dwa brykające bez sensu małpiszony. I dlatego wolę nie mieć dzieci. Chodź George. Czas na twoje śniadanie, a potem zaczynamy lekcje. A... no i mam nadzieję, że spotkam się z twymi przeuroczymi synami na posiłku w głównej jadalni. Pewnie zdążą do tego czasu oczarować wszystkich.

— Oby nie zdążyli tylko narazić się dyrektorowi — westchnął Pan Maxa i Jo, który przejął nad nimi tresurę. George miał nadzieję, że nadal będą się widywać. Bo zakładał, że teraz zostaną rozdzieleni. I ci będą sypiać w innym pokoju.

— To moja krew gówniarzu! Idź sobie po własną! — rozległ się krzyk, tym razem dochodzący z części budynku należący do Panów.

— Felix i Vincent zdobywają sobie nowych fanów — mruknął Pan, prowadząc go w kierunku jadalni dla niewolników. 

**********

No i macie nowy rozdział. Nie wiem w sumie czy jest przyzwoity. Ciężko mi się go jakoś pisało. Jest, co jest. Ważne, że jest...

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now