W tej części Akademii jeszcze nie miał okazji być. Nie różniła się za wiele od tych, które już widział, ale przynajmniej zwiedził następny kawałek miejsca, w którym spędzić miał najbliższą przyszłość.

Światła jarzeniówek na korytarzach świeciły blado. Włączone pozostawały tylko nieliczne. W takiej odsłonie wszystko wyglądało nieco groźniej niż za dnia, choć i bez takiego nieco horrorowego anturażu człowiek czuł niepokój, przemierzając białe korytarze, zwłaszcza jeśli był niewolnikiem.

Treser zaprowadził ich na parter budynku. Panował na nim większy chłód niż na innych kondygnacjach. Zwłaszcza gdy podprowadził ich w pobliże drzwi. Dużych, oszklonych, okratowanych. Przyłożył kartę do czytnika, coś piknęło, delikatnie błysnęło, drzwi się otworzyły.

— Wychodzić!

Wyszli na zewnątrz. Pierwsze, co uderzyło George'a, to uczucie chłodu. Styczeń królował na kalendarzu niepodzielnie. Stojąc nago poza ciepłym wnętrzem, mógł łatwo przekonać się, że chłód na papierze miał odzwierciedlenie w rzeczywistości; nie żeby o tym nie wiedział, przecież porwali go raptem kilka dni wcześniej.

Zimny wiatr kąsał łydki, chłostał plecy, wwiercał się w mózg przez uszy. W jednej chwili dostał gęsiej skórki na... chyba wszędzie! Objął się ramionami. Ścieśnił nogi. Zaczął dreptać w miejscu.

Pan nie śpieszył się z zamykaniem drzwi. Wrócił się nawet na chwilę do budynku. Chyba ich ucieczki się nie obawiał, bo wrócił dopiero po jakichś dwóch minutach, ubrany jak na zimową porę przystało: w grubą kurtkę, czapkę, rękawiczki.

Przez moment miał czas, aby rozejrzeć się dookoła. Znajdowali się pomiędzy dwoma skrzydłami U-kształtnego budynku. Dziedziniec, na którym stali, wyłożono kostką brukową. Miał wrażenie, że przez nią zimno bardziej mu doskwiera. Przenika od stóp do reszty ciała, paraliżując je. Dreptanie na niewiele się zdało.

Opiekun bez słowa ruszył przed siebie. Jo i Max posłusznie poszli w jego ślady. Zmuszony był dołączyć.

Szli, w nie wiadomo jakim kierunku. Śnieg, choć niewiele go leżało na ziemi, nieprzyjemnie przylepiał się do podeszw stóp. Strząsanie go jakoś nie miało sensu, bo już za moment przylepiał się znów i znów.

Jego oczom, po wcale nie tak długiej chwili, ukazało się jezioro. Jego powierzchnia pozostawała płynna, jeśli zamarzła, to nieznacznie.

— Wchodzicie do wody. Siedzicie w niej piętnaście minut. Już!

Do wody?! Ale że tak nago?! Piętnaście minut?! Przecież... Przecież zamarznę!

— Co się tak gapisz niewolniku? Włazisz!

Rozchoruję się! Jakieś zapalenie płuc czy coś! Już teraz mi zimno! W wodzie...

— Głuchy jesteś?!

— P-panie, ale...

— Co tam jęczysz? Że nie jesteś głodny i nie chcesz dostać dziś posiłku? Da się zrobić.

Zamknął się, nie chcąc skończyć jako szkielet. Jego żołądek na wzmiankę o jedzeniu przypomniał o sobie.

Pozostali niewolnicy już weszli do lodowatej wody, szczękając zębami. Na sam ich widok chłód jeszcze bardziej zdawał się go obezwładniać. Widząc groźne spojrzenie Pana, postąpił kilka kroków naprzód, wchodząc do jeziora.

— Dalej. Macie się zanurzyć po szyję! Dopiero wtedy zacznę liczyć czas!

Kurwa...

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now