Rozdział 87

3.3K 96 52
                                    

Cichy dźwięk teleportacji rozniósł się pomiędzy wysokimi ścianami odrapanej kamienicy, a młoda czarownica zachwiała się, opierając dłonie o zimny, szary mur. Ciemne plamki zaczęły dwoić się i troić przed jej oczami, zmuszając, aby na moment przymknęła powieki i nabrała kilka głębokich oddechów.

Wiedziała jednak, że musi stanąć na nogi. Musiała coś zrobić i nic, nawet osłabienie, nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Otworzyła oczy i natychmiast zmarszczyła brwi przyglądając się własnej dłoni i orientując, że czegoś na niej brakuje.

Pierścionek.

Wyprostowała się, nerwowo sięgając do kieszeni kamizelki i wyciągnęła z niej elegancki kawałek biżuterii. Zalśnił, kiedy światło pobliskiej latarnii odbiło się od ozdobnych kamieni, którymi był wysadzony, a kobieta przejechała palcem po największym z nich, umiejscowionym na szczycie rozgałęzionego lekko metalu. Spojrzała w bok na ponury krajobraz za przejściem i niewysoki mur oddzielający ulicę od rzeki płynącej przez pogrążone w ciszy miasteczko i przełknęła ciężko ślinę.

Bardzo nie chciała musieć robić tego, co stało się jej zadaniem. Chociaż przecież powinna się tego spodziewać, powinna móc to przewidzieć. Teraz, w samotności, znów zaczęła sobie to wyrzucać. Znów wróciły do niej pretensje. Przypomniała sobie jednak, że "gdyby" to bardzo zły doradca — a ona obiecała go nie słuchać. Musiała być konsekwentna, teraz bardziej niż kiedykolwiek.

Pospiesznie wsunęła pierścionek zaręczynowy na palec i ruszyła niespokojnym krokiem ku obskurnej dzielnicy oraz budowlom, które smutnie patrzyły na usytuowane po drugiej stronie brodu strzeliste, kolorowe kamienice. Tym razem nie miała komfortu ani czasu na analizę terenów Cokeworth i zatrzymała się dopiero pod szarymi, sponiewieranymi czasem drzwiami prowadzącymi do równie wyniszczonego domu.

Odetchnęła głęboko, uspokajając szalejące w piersi serce; nie chcąc dać po sobie znać, jak bardzo przerażona była całą tą sytuacją. Przywdziała na twarz najbardziej wiarygodną maskę, jaką zdołała i zapukała trzy razy, odsuwając kilka cali. Złożyła przed sobą dłonie i nerwowo obróciła pierścionek na serdecznym palcu, a kiedy chwilę później cienka zasłona na szybie drgnęła, kobieta mocniej zacisnęła na nim palce.

Drzwi uchyliły się, ukazując zaskoczoną twarz starszej czarownicy, której ciemne włosy przy skroniach przyprószyła siwizna.

— Hermiono.

Eileen uśmiechnęła się, ale ten wyraz nieco zrzedł, kiedy starsza czarownica dostrzegła, że szatynka stoi przed drzwiami jej domu sama. Ten jeden szczegół zmusił ją do zmarszczenia brwi i zadania pytania, co wywołało niemal natychmiastową reakcję — w masce panny Granger pojawiło się delikatnie pęknięcie, które dla niej samej wydawało się być przerażająco głębokim kanionem, z którego nie było ucieczki.

— Czy coś się stało? — zapytała matka Severusa, a Hermiona nabrała głęboko powietrza do płuc.

Tak bardzo chciała móc odpowiedzieć "nie".

~ kilka godzin wcześniej ~

Przyjemny, majowy wiatr szumiał w koronach drzew i kołysał nimi zachęcająco, przyciągając coraz więcej spragnionych wiosennego ciepła spacerowiczów. Dawał poczucie, że srogość zimy na dobre odeszła w niepamięć i kusił możliwością porzucenia wierzchniej odzieży, choć czasem jeszcze zdarzało mu się zdradzać i niszczyć nadzieje — zwłaszcza, kiedy niósł ze sobą chłodniejsze powiewy, kontrastując z wyjątkowo bezchmurnym niebem czy rażącym w oczy słońcem, które było jedynie przynętą.

Panna Granger była pierwsza, żeby dać się na to złapać. Kiedy Severus zaproponował jej wyjście z zamku podczas długiej przerwy w środowych zajęciach, nie poświęciła nawet sekundy na zastanowienie i z niewypowiedzianą radością dołączyła do mężczyzny, przechadzając się zacisznymi szlakami błoni — z dala od popularnych miejsc przesiadywania uczniów, którzy jak grzyby po deszczu wypełzli z Hogwartu rozkoszując się dniami, w trakcie których mogli jeszcze pozwolić sobie na lenistwo.

Sojusz, Granger?Where stories live. Discover now