Rozdział 81

1.8K 100 65
                                    

Hermiona Granger zaklęła cicho pod nosem, rozglądając się szybko dookoła i upewniając, że żaden uczeń nie był świadkiem jej niestosownego zachowania. Usłyszała cichy szelest przy końcu korytarza, czujnie spoglądając w tamtą stronę, ale nikt nie pojawił się w zasięgu jej wzroku. Popatrzyła zeźlona pod nogi, na obcas, który kolejny raz zaczepił się o nierówny, wystający kamień na posadzce i fuknęła na samą siebie. Głupia.

Podły humor nie brał się jednak ani z konieczności użerania się z niesfornym obuwiem ani nawet z tego, że kobieta rano uderzyła biodrem o wystający kant blatu przy umywalce tak mocno, że teraz pewnie całe już było sine. Nie, to jeszcze tylko dolało oliwy do ognia. Zaspała, mając ogromny problem z zaśnięciem poprzedniego wieczora, a w dodatku zdała sobie sprawę z czegoś, co gdzieś tliło się w zakątkach jej podświadomości, ale uśpione czekało na odpowiednią chwilę — która teraz nieuchronnie zbliżyła się, wypatrując w kierunku kobiety jak sęp w poszukiwaniu padliny.

Było późno. Bardzo późno. Choć tylko ona zdawała się tym przejmować.

Nieoczekiwanie drzwi gabinetu Snape'a ku którym się kierowała otworzyły się, a ciemnowłosy mężczyzna pojawił się w nich, najwyraźniej zamierzając wcześniej udać się na lunch. Właściwie mogła się tego spodziewać. Jej umysł miał jednak problem, aby tego poranka obudzić się po ciężkiej nocy, a na dokładkę został od razu zaatakowany przez przywołane z niechęcią wspomnienia. Najwyraźniej logiczne myślenie miało iść dziś w odstawkę.

— Granger — mruknął na przywitanie Severus, kiedy zanotował jej obecność. Posłał kobiecie pytające spojrzenie, oceniająco lustrując jej sylwetkę, po czym zapytał: — Pracowity poranek?

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.

— Można tak powiedzieć — odparła, nie zamierzając przyznawać się, że jej nieobecność na śniadaniu wynikała z faktu przespania go.

Ciemne brwi uniosły się w drwiącym geście, jednak twarz mężczyzny niespodziewanie nabrała poważniejszego wyrazu, kiedy jego spojrzenie skierowało się ponad ramieniem panny Granger na koniec korytarza, z którego przybyła.

— Zdaje się, że masz cień — mruknął Snape.

Hermiona spojrzała na niego pytająco, ale wiedziona ciekawością odwróciła się, podążając za jego wzrokiem. Czujnie rozglądnęła się dookoła, szybko orientując się, że Irytek kontynuował ciche prześladowanie jej, czając przy filarze i obserwując ich z dystansu. Kiedy zrozumiał, że został dostrzeżony, podpłynął bez słowa w ich kierunku, mrużąc groźniej małe, paciorkowate oczy. Młoda kobieta zadarła głowę, widząc, że poltergeist zbliża się ku sufitowi i aż zmarszczyła mocno brwi, kiedy nagle duch przechylił się do góry nogami i został po chwili niemal wessany za grube sklepienie ponad ich głowami. Po raz kolejny bez ani jednego słowa.

— Chodź — usłyszała. — Nie zamierzam czekać, aż ten błazen wróci.

Nieoczekiwanie kiedy Hermiona odwróciła się i zerknęła na Severusa, zobaczyła, że ten otwiera przed nią drzwi do swoich kwater, wskazując wnętrze brodą. Uchyliła usta, chcąc w pierwszym odruchu zaprotestować i powiedzieć, że nie ma takiej obawy — ale wiedziała, że jej kłamstwo szybko wyszłoby na jaw.

Nie chciała zostawać z nim sama. Miała wrażenie, że czuje wtedy coś, czego nie powinna. Jakby to nie był ten sam mężczyzna, a uczucie — które jak odnogi korzeni tego, co czuła do Severusa, kierowało się w stronę jego młodszej wersji — wydawało się jak zdrada. Jak coś, czego nie powinna robić, coś, co nie powinno mieć miejsca.

Coś, przed czym jednocześnie nie potrafiła się bronić.

— Dalej obawiasz się dostać rykoszetem? — zapytała z przekąsem, kiedy przekraczała próg i machinalnie zerknęła przez ramię, upewniając się, że Irytek zostawił ich, póki co, w spokoju.

Sojusz, Granger?Where stories live. Discover now