Rozdział 37

2K 166 97
                                    

Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Że fascynacja jest narzędziem zła, mającym odwrócić uwagę od tego, co dobre i rozsądne. Hermiona Granger znała te porzekadła. Doskonale wiedziała, że w zabobonnych, pustych słowach kryje się ziarno prawdy, ujawniając swoją obecność w najgorszym możliwym momencie. Przewróciła kolejną stronę dość cienkiej książki, a jej kroki zaczęły echem odbijać się od brukowanego dziedzińca. Podniosła wzrok, zauważając, że dotarli do Hogwartu. Oglądnęła się za siebie, upewniając się, że jej nieuwaga nie zachęciła żadnych żartownisiów do odłączenia się od kolumny. Wiedziała, że nie powinna czytać w trakcie powrotu. Miała uczniów pod opieką i choć nie była jedynym nauczycielem, który wracał z pierwszą turą do zamku to część odpowiedzialności wciąż na niej ciążyła. Zbeształa się w myślach.

Była tym bardziej zła, że w księdze nie znalazła odpowiedzi na swoje pytanie. Głóg, nagietek, waleriana. Ale co to znaczyło? Nie miała pojęcia, a czuła, że ta niewiedza wypala ogromną, do tego potwornie swędzącą dziurę w jej trzewiach. Nienawidziła i jednocześnie kochała to uczucie.

— Do zamku, już już — krzyknęła, popędzając grupkę trzech nastolatek z czwartej klasy, które zaczęły rzucać w siebie śnieżkami tuż przed wejściem do zamku. Nie umiała jednak powstrzymać się od uśmiechu widząc tak czystą, dziecięcą radość. Przypominającą jej o tym, co już minęło.

Ciepło rozlało się po jej ciele, kiedy znalazła się w budynku i powoli zsunęła szal owinięty wokół jej szyi. Niemal odruchowo przejechała dłonią po cienkiej, ledwo wyczuwalnej już bliźnie i przymknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie było jej to potrzebne. Ruszyła ku schodom, po raz ostatni upewniając się, że wszyscy uczniowie skierowali się do swoich dormitoriów. Sunąc po ruchomych platformach ścisnęła mocniej księgę, przypatrując się złotym literom wyrytym w skórzanej oprawie. Jeszcze raz przewertowała wzrokiem spis treści, ale nie odnalazła tam nic, co pomogłoby w jej poszukiwaniach. Kontynuowała lekturę tam, gdzie przerwała, zagłębiając się w historię zielarstwa średniowiecznego. Liczyła, że gdzieś po drodze doszuka się wzmianki o znaczeniu i zastosowaniu tych kilku konkretnych ziół.

Nie spodziewała się natomiast, że coś z impetem uderzy w tył jej głowy, kiedy spokojnym krokiem przemierzała korytarz. Uniosła głowę i jęknęła widząc Irytka. Jego górna połowa ciała wystawała z sufitu, uwieszona nad jej głową do góry nogami.

— Niespodzianka — zaśmiał się złośliwie.

Zanim Hermiona zdążyła zareagować — choć nie byłaby na to nawet odrobinę przygotowana — z sufitu posypała się lawina. Kobieta zasłoniła głowę ramionami, widząc, jak po posadzce rozsypuje się coraz więcej czegoś, czego na pierwszy rzut oka nie potrafiła zidentyfikować.

— Natychmiast przestań! — krzyknęła, sięgając po różdżkę. Szybkim machnięciem wyczarowała wokół siebie tarczę i zerknęła na podłogę, gdzie pełno było czerstwego chleba. Spojrzała na poltergeista i warknęła: — I na co ci to było?

Duch jednak nie wyglądał na zniechęconego. Zdezorientowana Hermiona stwierdziła z przerażeniem, że wręcz przeciwnie — wyglądał na zadowolonego z siebie.

— Żadnego podpowiadania, Sranger — zakpił.

Zarechotał paskudnie i zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił, dosłownie jakby został wessany przez ścianę. Hermiona patrzyła zaniepokojona w to miejsce wciąż utrzymując nad sobą tarczę ochronną. Nie podobało jej się to. Spojrzała szybko w lewo orientując się, że jeśli bardzo szybko rzuci się do biegu być może uda jej się dobiec do drzwi swojego pokoju. Wiedziała jednak, że to wiązało się z opuszczeniem tarczy; utrzymanie z pozoru prostego zaklęcia było podchwytliwe w ruchu, a już na pewno nie było możliwe w biegu i to tak szybkim. Przeklinała w myślach, gorączkowo debatując nad tym, co powinna zrobić. Dookoła znikąd nie widać było pomocy.

Sojusz, Granger?Where stories live. Discover now