Po prostu kocham tego fanarta ❤❤❤👆
Poczułam, jak promienie słońca zaczynają łaskotać mnie po twarzy, więc przewróciłam się na drugi bok. Jednak zamiast wciąż leżeć w łóżku, z hukiem znalazłam się na podłodze.
Wydałam z siebie cichy jęk i naciągnęłam bordową kołdrę na głowę, po to, by powrócić do snu.
Chwila... bordową kołdrę? Zawsze miałam niebieską pościel!
Zrzuciłam ją z siebie, znajdując się w pozycji siedzącej. Zamrugałam kilka razy, rozglądając się wokół, a kiedy zrozumiałam, że to, co spotkało mnie w ciągu tych kilku dni nie było jakimś dziwnym snem, natychmiast poderwałam się do góry.
Zrobiłam pierwszy krok do przodu. Daleko nie zaszłam, ponieważ nogi zaplątały mi się w kołdrze i zaliczyłam dzisiaj już drugą glebę.
- Coś czuję, że to będzie mega pechowy dzień - mruknęłam pod nosem i wstałam z ziemi, otrzepując się z brudu, po czym wyszłam z pokoju.
Nagle zza rogu wyszła kobieta, którą widziałam wczoraj za ladą w herbaciarni.
- Och, już wstałaś. Świetnie. Właśnie mamy jeść śniadanie - oznajmiła z uśmiechem, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Śniadanie?- spytałam z dozą niepewności.
- Czyżby czegoś takiego nie było w twoim wymiarze?
- Ja... nie. To znaczy jest, ale - nie dokończyłam, bo ona złapała mnie za ramię i zaczęła prowadzić w jakieś miejsce.
Czemu tu nigdy nie mogę dokończyć tego, co mówię?
Po chwili stałyśmy przed papierowymi drzwiami, tak jak w tych wszystkich świątyniach w Japonii. Moja towarzyszka rozsunęła je.
Za nimi znajdowało się pomieszczenie z długim, drewnianym stołem, na którym było już porozstawiane jedzenie, a przy nim siedzieli już chyba wszyscy mieszkańcy tego statku.
Wraz z otwarciem drzwi, każdy spojrzał się na naszą dwójkę, głównie na mnie. Chłopcy których wczoraj poznałam, czyli droid i czarnowłosy uśmiechnęli się w moją stronę. Chciałam odwzajemnić gest, jednak zamiast tego uniosłam obydwie brwi do góry, kiedy zobaczyłam, że ten drugi ma buzię całą wypchaną jedzeniem.
A myślałam, że on jest najdojrzalszy z nich wszystkich.
Od dziś uważam, że to ten robot.
Jeden z chłopaków, którego jeszcze nie miałam okazji spotkać, posłał mi zdziwione i pełne niezrozumienia spojrzenie.
- Proszę, usiądź - szepnęła stojąca obok mnie kobieta.
Z wielką niechęcią wykonałam jej prośbę i usiadłam na puste, jakby czekające specjalnie na moją osobę miejsce. Siedziałam obok chłopaka z brązowymi, nieogarniętymi włosami, które sterczały chyba w każdą możliwą stronę oraz niebieskookiego, którego widziałam wczoraj.
Dwójka ninja nie zwracała na mnie większej uwagi, czasami tylko uśmiechała się szeroko w moją stronę. Mia gdzieś zniknęła, a ta kobieta sobie poszła, więc zostałam sama na pastwę okrutnego losu. Czułam na sobie wzrok pozostałych dwóch uczniów mistrza.
Zacisnęłam usta w cienką linię, wiedząc jak bardzo jestem teraz w dupie.
Dlaczego, życiu? Dlaczego ten wymiar? Nie mogłam trafić do krainy wiecznego szczęścia, gdzie spełniają się marzenia i każdy jest dla siebie miły?
Nie mogłam, do jasnej cholery?!
Westchnęłam ciężko i nałożyłam sobie na talerz jakąś sałatkę. Chwyciłam w rękę widelec i wzięłam kęs.
Cóż, nawet dobre. O wiele lepsze od ohydnej zapiekanki z brokułami i szpinakiem pani Johnson.
- Jay, kto to jest?- zadał pytanie brązowowłosy, swojemu koledze.
- Jakaś dziewczyna z innego wymiaru - odpowiedział obojętnie, posyłając mi znudzone spojrzenie i ugryzł kanapkę trzymaną w dłoni.
Koleś z nieogarniętą czupryną zmarszczył zaskoczony brwi, spoglądając w moją stronę.
- Tak, wiem. To jest dziwne. Tak jak całe moje życie - przyznałam, gestykulując widelcem.
- Jakim cudem tu trafiłaś?
- Portal mnie wessał, skubany. Mogłam iść inną drogą... ale nie. Jak zwykle muszę mieć pecha - Mówiąc to, odłożyłam widelec na talerz i zakryłam twarz dłońmi.
- O, nie. Jaka ty jesteś biedna - Udawał przejętego rudzielec, a następnie zrobił smutną minę.
Nie skomentowałam tego.
- Przepraszam cię za niego. Ostatnio jest bardziej wnerwiający niż zwykle - wyjaśnił zielonooki (tak, Kai ma tu zielone oczy. Ach, te fanarty ❤), na co ten drugi prychnął.- Tak w ogóle, to jestem Kai - przedstawił się.
- Rye.
- Nie brzmi jak imię z innego wymiaru - powiedział to samo, co Zane wczoraj.
- Niczego już nie wiem - Pokręciłam głową.- To wszystko jest coraz bardziej pokręcone. Do tego wasz sensei stwierdził, że jestem jakąś mistrzynią - wyjawiłam.
Rudzielec pijący dotąd herbatę, wypluł ją, a Kai, czy jak mu tam, wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Mistrzynią?!- krzyknęli obydwaj naraz, przez co podskoczyłam wystraszona na krześle, a droid i... Colin? Dobrze pamiętam? Chyba tak. Oni przyłączyli się do rozmowy.
- Tak, to Mistrzyni Transformacji - potwierdził Zane.
- Czekaj... to znaczy, że - zaczął... yy... Kevin?
- Ona jest jedną z nas - dokończył... szlag!
Czemu ja mam taką słabą pamięć do imion?! Tylko Zane'a pamiętam!
Ten rudy dokończył.
- Nie, nie jestem - powiedziałam stanowczo.
Wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia, lecz nie udało mi się stąd zniknąć, bo w progu stanął sensei.
Pytam po raz kolejny! Dlaczego ten wymiar?!
- Witaj, Rye - Przywitał się ze mną. Otoczył mnie ramieniem i razem podeszliśmy do chłopców.
Nie po to zaczęłam iść do wyjścia, żeby znowu przebywać w towarzystwie tych chłopaków.
Zadziwiam samą siebie, naprawdę. Nigdy nie lubiłam spędzać czasu z osobami płci przeciwnej i w ogóle się do nich nie odzywałam. Po tym osiągnięciu czegoś tam, mam wrażenie, że nabrałam większej odwagi.
I co będzie potem? Będę dojeżdżać smoka?
Ha! Na pewno.
- Mistrzu, którego imienia nie pamiętam, kiedy będę mogła wrócić do mojego wymiaru?- spytałam z przejęciem, patrząc na niego wyczekująco.
Staruszek puścił mnie i westchnął, posyłając mi smutne spojrzenie.
- Mówiłem ci już, drogie dziecko... nie znam żadnego sposobu na to, aby umożliwić ci powrót do domu - wytłumaczył i położył mi rękę na ramieniu.- Jedyne rozwiązanie, to pozostanie tutaj.
- Proszę pana, ja zrobię wszystko. Proszę...
Ten pokręcił głową i poszedł zająć miejsce przy stole. Przeleciałam wzrokiem po każdej osobie. Większość z nich patrzyła na mnie z przejęciem.
Spuściłam głowę w dół i wyszłam z pomieszczenia. Idąc tak korytarzami, dotarłam na zewnątrz statku. Od razu zaatakował mnie delikatny powiew wiatru.
Spojrzałam w górę. Zamiast pięknego błękitu nieba, widziałam szare chmury, które zwiastowały nie byle jaką ulewę. Westchnęłam ciężko i usiadłam na krawędzi statku, tak, że moje nogi swobodnie zwisały w dół.
Nigdy nie lubiłam deszczu. Wtedy zawsze świat wydaje mi się taki ponury i smutny. Dokładnie tak, jak teraz.
- Rye?- Słysząc czyjś głos, odwróciłam głowę w jego stronę.
- Ce... ca... Carl?- zapytałam niepewnie, mrużąc oczy.
Czarnowłosy wybuchł śmiechem i usiadł obok mnie w podobny sposób.
- Jestem Cole - przypomniał mi.
- Ta... mam słabą pamięć do imion - Mówiąc to, złapałam się za ramię, patrząc w dół.
- Nie przejmuj się tym, co mówił ci mistrz - zaczął i wzruszył ramionami, a ja popatrzyłam na niego, jak na idiotę.- Wiem, że to trochę dziwne, ale nie zastanawiałaś się, dlaczego trafiłaś akurat tu?
- Bo... no, nie wiem, mam pecha?- zadałam mu ironiczne pytanie.
- To nie był żaden pech ani przypadek - odpowiedział. Chciałam zaprzeczyć, ale mnie uprzedził.- a to, że masz moc żywiołów? Tylko osoby z naszej krainy rodzą się z czymś takim.
- Ja się z tym nie urodziłam. Poza tym, wokół mnie po prostu pojawiło się jakieś dziwne światełko... i lewitowałam - rzekłam.- to jeszcze nic nie znaczy.
- Kupić ci okulary?
Posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym zaczęłam patrzeć w dal.
- Myślisz, że to takie łatwe?- zaczęłam, a on skupił się na mnie.- Utkwić w jakimś obcym miejscu? Potem po kolei spotykać się z magicznymi sytuacjami?- wymieniłam po kolei.- A następnie staruszek mówi ci, że nie ma sposobu na to, żeby wrócić. No proszę cię!- krzyknęłam i machnęłam bezsilnie rękoma.
- Czy jest ktoś, do kogo masz tam wrócić?
Westchnęłam. Oparłam łokcie na kolanach, a na rękach położyłam głowę.
- Właściwie, to nie. No, może oprócz moich trzech przyjaciółek... ale od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że jestem jak piąte koło u wozu. To znaczy, nie to, że było mi z nimi źle czy coś, ale zawsze byłam nieogarnięta i niezdecydowana. Chyba lepiej byłoby im beze mnie... a Johnsonowie? Ci idioci? Definitywnie nie będę za nimi tęsknić. Niech idą w cholerę! Jestem w końcu wolna!- Uświadomiłam sobie i wyprostowałam się uśmiechnięta, jednak po chwili uśmiech zniknął.- Tylko szkoda, że nie zdążyłam napisać tego testu z biologii...
- A co cię obchodzi test z biologii? Jesteś wolna. Tutaj nie będziesz musiała pisać kartkówek albo sprawdzianów - oznajmił.
Rozchyliłam delikatnie usta w zachwycie.
Może to nie jest kraina wiecznego szczęścia, ale jedno z moich największych marzeń się spełniło! Nie muszę wybierać liceum i Johnsonowie nie są mi już straszni!
- Jestem taka szczęśliwa!- krzyknęłam podekscytowana i zeszłam na pokład, a chłopak również.- W końcu jestem wolna! Mogę robić wszystko, to, co chcę! Nic nie jest w stanie mi przeszko...
Przestałam mówić, kiedy usłyszałam głośny ryk, a nad naszymi głowami przeleciało coś wielkiego i zielonego. Wydałam z siebie krótki krzyk przerażenia i przewróciłam się na twarde deski.
Super. Kolejna gleba.
Ciekawe ile mam już siniaków na ciele.
- Co to było, do licha?- spytałam, wciąż leżąc na ziemi.
Cole podszedł do mnie. Złapał za moje ramiona, tym samym podnosząc do góry. Zachwiałam się łagodnie i złapałam go za ramię.
- Dzięki.
Poklepałam go po ramieniu i podeszłam do barierki, żeby sprawdzić, co przed chwilą się wydarzyło.
Koło herbaciarni stał...
Ludzie.
Trzymajcie.
Mnie.
Tam.
Stał.
Smok.
- Czy to jest smok?!- zapytałam, patrząc wyczekująco na czarnowłosego.
- Tak - potwierdził.- Niech zgadnę, w twoim świecie ich nie ma?
- Zgadłeś, daję ci równe sto punktów - odparłam, nieustannie wpatrując się w wielkiego, zielonego smoka, na którym ktoś siedział.
Wydawał mi się być dziwnie znajomy. Czy to jest ten dupek, który uratował mnie z płonącego budynku? Tak, to on. Wszędzie rozpoznam ten wzrok.
Chłopak zsiadł z bestii, nawet nie zwracając na nas uwagi i szybkim krokiem wszedł do herbaciarni.
- Kto to był?
- To Lloyd. Zielony ninja.
- Lloyd... zielony ninja - szepnęłam pod nosem ze wzrokiem utkwionym w wejście do małego, białego budynku.
Nie wiem, czemu, ale coś czuję, że tego imienia nie uda mi się prędko zapomnieć.