Stanąłem jak wryty.
— Że co, przepraszam? — zapytałem z niedowierzaniem.
— Długa historia — odparł Adrian. — Nie mam ochoty jej opowiadać. A ty, Duśka...
— Nie ma za co — uśmiechnęła się Meg. — Adrian, aprawdę powinniście porozmawiać.
O czym oni mówią?, pomyślałem.
— Porozmawiać? — prychnął Adrian. — Porozmawiać?! Żartujesz sobie?!
— Nie — odpowiedziała dziewczyna, podchodząc do niego. — Naprawdę nie uważasz, że czas sobie wszystko wyjaśnić? Masz teraz czas.
— Nie mam — odparł. — Zaraz jest zebranie Wiecu, trzeba ogarnąć plan walki z serpens virum, nie uważasz? Ja w przeciwieństwie do ciebie nie chcę stracić znowu domu.
Meg zacisnęła wargi.
— Skoro tak sądzisz.
— Przepraszam bardzo, że przeszkadzam — zacząłem — ale co tu się dzieje?
— Nic — powiedział Adrian. — Posiłek o drugiej. Duśka, pokażesz im wszystkie pomieszczenia, prawda?
— Tak jest — odpowiedziała Maggie niechętnie. — Chodźcie za mną.
Wyprowadziła nas z tego dziwnego pomieszczenia. Szliśmy za nią przez zaplątane korytarze, a ja nadal nie mogłem zrozumieć tej sytuacji. Że niby Adrian jest moim bratem? Nie, to niemożliwe. Przecież moja mama urodziła tylko mnie.
Prawda?
A tak poza tym, to co mój brat miałby robić w Polsce? Jak tu trafił? Nie, to niemożliwe. Tak, wiem, powtarzam się, ale to było naprawdę niemożliwe! Coś sobie uroił i tyle. Tak, na pewno. Nie ma czym się przejmować. Postanowiłem, że później to z nim wyjaśnię.
Meg zaprowadziła nas do większego pomieszczenia od tamtego pokoju. Ściany pokrywał szary metal, a na metalowej posadzce stało jakieś trzydzieści piknikowych stolików. W powietrzu unosiła się woń pieczonego mięsa. Zaburczało mi w brzuchu. Dopiero wtedy poczułem ssanie w żołądku. Inni też wydawali się głodni.
— Która godzina? — zapytał Grover. — Długo jeszcze do jedzenia?
Szatynka spojrzała na czarny zegarek na jej nadgarstku.
— Pierwsza trzynaście — powiedziała. — Ale jeśli jesteście bardzo głodni, możemy coś zjeść teraz. Też bym coś przegryzła.
Usiedliśmy przy pierwszym stoliku. Od razu przed nami ukazały się przeróżne potrawy: pierogi, pieczone ziemniaki i udka z kurczaka. Do tego dwa kompoty w przezroczystych dzbankach i herbata w termosie.
Każdy zabrał się do jedzenia. Było słychać tylko szczęk sztućców i przełykanie. Naprawdę byliśmy głodni. Już po dziesięciu minutach wszystko było zjedzone. Grover dojadał styropianowy kubeczek po herbacie.
— Było pyszne — powiedział. — Ale macie dobre jedzenie.
— Wiem — zaśmiała się Maggie. — Polska kuchnia jest najlepsza, ale niewiele osób to docenia.
— Aż dziwne.
— To co teraz robimy? — zapytałem. — Miałaś nas chyba oprowadzić?
— A chce wam się chodzić? Baza jest naprawdę ogromna. Będziemy chodzić przez prawie trzy godziny.
— Trzy godziny? — powtórzył Luke z niedowierzaniem. — Aż tyle?
Maggie wzruszyło ramionami.
— Mnie tyle to zajęło, kiedy mnie oprowadzali.
Zastanowiły mnie jej słowa.
— Długo tu jesteś? — zapytałem.
— Tak z... — zastanowiła się — pięć lat? Można powiedzieć, że jestem tu świeża. Niektórzy są tu od urodzenia, czasem po dziesięć, a nawet piętnaście lat. Tak jak Adrian. Jest tu najdłużej z tych wszystkich, którzy tu mieszkają.
— Piętnaście lat? Nieźle. Annabeth... to znaczy... moja dziewczyna... — poczułem się dziwnie, nazywając ją moją dziewczyną — jest u nas, w Obozie Herosów, odkąd miała siedem lat. Czyli jedenaście.
— Gdyby nie wypadek moich rodziców, pewnie mieszkałabym tu jeszcze mniej.
Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiała, że uchyliła rąbek tajemnicy ze swojego życia. Przygryzła wargę i spuściła wzrok.
— Przepraszam, nie powinnam... — zaczęła. — Nie będę was zanudzać...
Luke położył jej rękę na ramieniu.
— Spokojnie — powiedział. — Nie słyszeliśmy tego.
Maggie uśmiechnęła się uśmiechem pełnym wdzięczności.
***
— A tutaj są wasze pokoje — powiedziała dziewczyna. — To ostatni punkt naszej wycieczki.
Staliśmy w sześcioosobowym pokoju i patrzyliśmy na trzy piętrowe łóżka z szarą pościelą. Ściany w tym pomieszczeniu były pokryte metalem, a na suficie wisiały dwie lampy ledowe. Luksus to to nie był, ale najtwardsze łóżko lepsze niż żadne.
— Długo możemy tu zostać? — zapytał Grover. — Wiecie, w końcu się tu wprosiliśmy.
— Myślę, że nikomu nie przeszkadzacie — odparła Maggie. — Grunt, żebyście szanowali naszą bazę i wszelkie tajemnice z nią związane.
— Ma się rozumieć.
— Cieszę się. To w takim razie już wam nie przeszkadzam, pewnie jesteście zmęczeni. Tam, w rogu, — wskazała na stojącą tam misę — możecie zairyfonować, jeśli chcecie. Pobudka o piątej trzydzieści. Przyjdę po was o szóstej i pójdziemy na śniadanie, dobra?
Nikt nie oponował. To by było nie w porządku, a jednak miałem ochotę chrzanić śniadanie i przespać cały dzień. Z wielką niechęcią przytaknąłem.
— To dobranoc — rzuciła jeszcze Maggie i wyszła. Zostaliśmy sami.
— Jak myślicie, która może być u nas godzina? — spytałem. — Fajnie by było się skontaktować z Obozem, co nie?
— Percy, nie ukrywaj, że chcesz pogadać z Annabeth i z nikim więcej — zaśmiała się Julia. — A jeśli chodzi o czas, to skoro u nas jest pierwsza trzydzieści, to u nich mniej więcej dziewiętnasta trzydzieści*. Pewnie teraz jedzą kolację.
Odczułem silną potrzebę zairyfonowania do Annabeth Chase. Nie mogłem się jednak poddać paranoi.
— To ja proponuję się rozpakować a potem zadzwonić do całego obozu — zaproponował Luke, akcentując przedostatnie słowo. — Ktoś przeciw?
Nikt się nie zgłosił.
Rozdzieliliśmy łóżka w następujący sposób: pierwsze wzięliśmy ja i Julia (ja na dole, ona na górze; nie patrzcie na dwuznaczność tych słów), drugie Grover i Luke (Grover musiał spać na dole) a ostatnie przypadło Nicowi. Nie miał nic przeciwko. Czasem wydaje mi się, że nie potrzebuje towarzystwa do normalnego funkcjonowania.
Dopiero na misji zacząłem mu zazdrościć.
Brakowało mi Annabeth. Mimo że moja pamięć jeszcze nie do końca wróciła (i w sumie nie wiedziałem, dlaczego powróciła samodzielnie), pamiętałem wszystko z nią związane. Podwodny pocałunek, wszystkie misje i rozmowy.
Chciałem wtedy być w Obozie. Powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham. Przytulić ją i pocałować. Znów czuć, że jest blisko.
Czy proszę o zbyt wiele?
* Różnica czasowa między Polską a USA wynosi 6 godzin :)