— Ciebie też miło widzieć, Percy — rzekł Luke z tym samym uśmiechem na twarzy. — Wyrosłeś...
— Daruj sobie, Castellan — odpowiedziałem oschle, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Złapałem Orkan w lewą dłoń, ale nie miałem zamiaru go na razie wyciągać.
Z dużym naciskiem na "na razie".
— O co ci chodzi, Percy? — spytał ironicznie blondas.
Zignorowałem jego pytanie i zwróciłem się do Chejrona:
— Czyli to on będzie piątą osobą?
— Tak — odpowiedział centaur, patrząc na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
— A jakim cudem on wrócił do życia?
— Hades mnie przywrócił — uśmiechnął się Luke, zanim Chejron zdążył cokolwiek powiedzieć. — Uznał, że jestem wam potrzebny.
— Potrzebny? — powtórzyłem ironicznie, unosząc brwi.
Luke wstał z kanapy.
— Dokładnie.
Zachowywał się jak ten Luke z czasów Bitwy w Labiryncie – kpiący i ironiczny. Wielokrotnie słyszałem o herosach przywróconych do życia, którym poprzewracało się w głowach. Luke był chyba takim przypadkiem.
— Chejronie, to nie jest dobry pomysł... — zacząłem, ale centaur uciszył mnie gestem dłoni.
— To była wola bogów — powiedział poważnie — a my musimy ją wypełnić.
Wyszedłem z Wielkiego Domu i udałem się do pawilonu jadalnego na obiad. Byłem wściekły na Hadesa, że takiego...ekhm, kogoś wskrzesza, a Biance, swojej córce nie miał zamiaru pomagać.
Nie mówię, że Luke nam nie pomógł, bo to on pokonał Kronosa. Ale skąd miałem wiedzieć, czy znów niczego nie knuje, chodźby z zemsty, że Ann wybrała mnie zamiast jego?
Wszedłem do pawilonu i przez przypadek potrąciłem Valdeza.
— Wybacz — powiedziałem, nadal nabuzowany.
— Luz — odpowiedział luźno. — Coś się stało?
— Nic takiego — rzuciłem i odszedłem, starając się znaleźć Ann w tym zbiorowisku głów. Nigdzie jej nie było, chociaż dzieci Ateny już przyszły.
Zaczepiłem Grovera:
— Wiesz może, gdzie jest Annabeth?
— Ciebie też miło widzieć — odpowiedział satyr, śmiejąc się.
— To nie jest śmieszne, Grover! Gdzie ona jest?
— Szukałeś mnie? — spytała Ann, wychodząc zza pleców Katie Spencer, córki Afrodyty.
— Tak, Ann, muszę z tobą pogadać — powiedziałem szybko i pociągnąłem ją za rękę, chcąc wyjść i powiedzieć jej o naszym nowym towarzyszu. Ona jednak ona pokręciła głową i rzekła:
— Później, teraz Chejron ma coś do powiedzenia. — Wskazała na centaura, który próbował uciszyć rozentuzjazmowany tłum nastoletnich herosów.
Podeszliśmy bliżej i szepnąłem Ann na ucho:
— Trzymaj się blisko mnie.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Chejron zaczął przemawiać:
— Drodzy herosi! Jak wiecie, piątka herosów w najbliższym czasie uda się na misję. Weźmie w niej udział piątka z was, czyli: Percy Jackson, Annabeth Chase, Grover Underwood, Julia Castellan i...
— Luke Castellan — oznajmił donośnym głosem blondyn, wychodząc z cienia kolumny. Jego przybycie skomentował wielki szum i przerażenie.
Chłopak obleciał wzrokiem całą salę. Co najgorsze, jego spojrzenie zatrzymało się na Annabeth, kiedy skończył swoją rewizję. Dziewczyna odruchowo wtuliła się we mnie, a ja posłałem Luke'owi spojrzenie mówiące: "Tknij ją, a następnego dnia się nie obudzisz!". Chłopak uśmiechnął się drwiąco i zdjął z Ann swój wzrok.
No, ja myślę.
Chejron spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: "Percy, pokaż wszystkim, że nic się nie dzieje". Wyprostowałem się więc i powiedziałem bez emocji:
— Fajnie cię znów widzieć.
Chłopak spojrzał na mnie krzywo i zamiast do mnie, zwrócił się do Annabeth z kpiną w głosie:
— Ja naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz.
Mocniej objąłem moją dziewczynę, a jedną rękę zsunąłem na jej talię. Starałem się również nie zwracać uwagi na rozbawione spojrzenia innych.
Ann milczała chwilę, chyba zbierając odwagę. W końcu spojrzała Luke'owi prosto w oczy i powiedziała:
— Percy nie jest dupkiem. Nie tak jak ty.
Jejku, Annabeth robi postępy. Kiedyś takie słowo nie przeszłoby jej przez gardło.
— Auć, zabolało — powiedział blondyn, już mniej uśmiechnięty.
— Miało — dodała Ann i więcej się nie odezwała.
Zapanowała niezręczna cisza, którą postanowiła przerwać Clarisse. Razem z Chrisem wspięła się na stolik Aresa (Chris nie powinien tego robić, ale niech będzie) i powiedziała:
— Korzystając z okazji, że jest cisza... — Odchrząknęła Pewnie niektórzy zastanawiają się, dlaczego ostatnio ucichłam... No więc...
Postanowił wyręczyć ją Chris:
— Clarisse i ja spodziewamy się dziecka!
Zapanował prawdziwy chaos. Wszyscy krzyczeli i bili brawo. Razem śpiewaliśmy "Sto lat" i inne obozowe piosenki. Connor Hood wpadł na pomysł ogniska, na co każdy od razu przytaknął. W ekspresowym tempie przygotowaliśmy drewno, a Leo je podpalił, korzystając ze swoich umiejętności.
Usiadłem z Ann niedaleko ognia, by było nam ciepło. Dobra, nie będę oszukiwać — chodziło o to, żeby jej było ciepło.
Annabeth siedziała chwilę obok mnie, ale zaczęła trząść się z zimna, więc przeniosłem ją na moje kolana i przytuliłem. Od razu się uśmiechnęła.
— Lepiej? — spytałem ją cicho.
— Mhmmm... — mruknęła, wtulając się we mnie jeszcze bardziej.
Pocałowałem moją dziewczynę w czoło i wtuliłem twarz w jej włosy. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut, dopóki nie podniósł się hałas. Rozejrzałem się wokół nie wstając, bo podejrzewałem, że Annabeth zasnęła na moich kolanach.
Okazało się, że Leo pocałował Kalipso i dlatego wszyscy zrobili taki szum. Przewróciłem tylko oczami i spojrzałem na Annabeth – wygląda tak uroczo jak śpi. Odgarnąłem jej włosy z czoła i pocałowałem.
Podszedł do mnie Grover, a z nim Kalina. Uśmiechnęli się na widok Ann śpiącej w moich ramionach.
— Uroczo — podsumowała Kalina, siadając obok mnie. Grover zajął miejsce koło niej. Wyglądali ze sobą tak wspaniale.
Ognisko potrwało prawie do północy. Przez cały ten czas był śmiech i śpiewanie. W Obozie Herosów każdy czuje się jak w domu, jak członek rodziny. Obóz jest naszym drugim domem.
Nikt ani razu nie wspomniał o misji.
Po ognisku zaniosłem Annabeth do jej domku. Nie obudziła się, dopóki nie położyłem jej do łóżka. Dałem jej buziaka na dobranoc, na co się uśmiechnęła. Spojrzałem na nią ostatni raz i wyszedłem z domku Ateny, kierując się do mojego.
Przekraczając próg domku Posejdona, od razu poczułem czyjąś obecność. I nie był to heros.
Odruchowo sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem z niej długopis, który chwilę potem zamienił się w miecz. Zapaliłem światło w pomieszczeniu i rozejrzałem się po pokoju. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. A jednak coś nie dawało mi spokoju.
Przeszedłem po wszystkich pokojach, ale niczego nie znalazłem. Nadal jednak trzymałem miecz w dłoni, by być w każdej chwili gotowy na ewentualną walkę.
Nagle za sobą usłyszałem brzdęk. Odwróciłem się gwałtownie i znów rozejrzałem. Znów nic.
Łuuup.
Osunąłem się na ziemię. Dotknąłem tyłu głowy i od razu przeszył mnie okropny ból. Poczułem krew, zbierało mi się na wymioty.
To coś odwróciło mnie na plecy. Uderzyłem głową o podłogę i krzyknąłem z bólu. Potwór (bez wątpienia potwór) zachichotał szyderczo i przywalił mi w brzuch. Był wyższy ode mnie, miał szpony i krwistoczerwone oczy. Jego brunatna sierść była pozlepiana krwią, prawdopodobnie moją. Nie zdążyłem zareagować, a on podniósł mnie i cisnął w regał, znajdujący się po drugiej stronie pokoju. Wrzasnąłem, osłaniając głowę przed spadającymi książkami i innymi duperelami.
Nauka nie boli, aha.
Przed oczami pojawiły mi się mroczki, w głowie mi wirowało. Próbowałem wstać, ale napastnik uniemożliwił mi to kolejnym ciosem w brzuch. Zatoczyłem się do tyłu i upadłem.
Nastała ciemność.