XLI

106 11 0
                                    

_________________________________________

Aragorn przewrócił się na drugi bok krzywiąc się jednocześnie. Człowiek nie mógł znaleźć odpowiedniego do snu miejsca, chociaż zdawało się, że zupełnie co innego go trapiło. Co jakiś czas wyrwał mu się cichy pomruk. Tylko jeden wiedział co w obecnej chwili paraliżowało i zakłócało jego zazwyczaj płytki sen.

Wybrałam życie śmiertelniczki..

W jego głowie rozniosły dwa ciche, spokojne niczym tafla strumienia wody głosy. Każdy brzmiał dziwnie znajomo chociaż zupełnie się od siebie różniły. Jeden przypominał mu dech wiosny. Spokojny i promieniujący porannym słońcem. Tak delikatny, wrażliwy. Przeplatał się on z silnym chociaż wrażliwym i cichym szeptem. Ten z kolei przypomniał mu o zimie. O wichurze śnieżnej, która mimo tego, że przeraża jest piękna i tajemnicza.

Jednak w jego śnie dojrzał coś jeszcze. Widział przed sobą (a raczej kilka stóp przed sobą) dwie smukłe sylwetki. Obie trzymały przed sobą wyciągniętą jedną rękę, jakby na coś czekały. Nie różniły się od siebie prawie że niczym, lecz chwile przed pobudką dojrzał coś jeszcze.. A mianowicie włosy. Kolory włosów.

Nim mógł widzieć coś więcej, podejść, zapytać, został brutalnie wyrwany ze snu przez ciche kroki, a następnie cichy głos gwardzisty zaglądającego do jego namiotu.

W odruchu obronnym podniósł się gotowy do walki zaciskając jednocześnie w palcach rękojeść noża, lecz gdy okazało się, że to tylko Rohańczyk, z westchnieniem ulgi odłożył broń.

- Panie, król Theoden wzywa cię do siebie. - odpowiedział mu skinąwszy uprzednio głową i wyszedł zostawiając za sobą rozchyloną płachtę, przez którą wleciało świeże powietrze, które orzeźwiło Gondorczyka.

Oparł twarz o dłonie trąc oczy i westchnął ciężko domyślając się, że po raz enty śniło mu się to samo. Mimo, że rozwiązanie tego zagadkowego snu samo wchodziło mu na usta, nie chciał się do tego przyznać. Nie mógł przecież powiedzieć, że nie jest zdecydowany, że nie wie. Nie może przyznać tego swoim przyjaciołom. Musi być dla nich wsparciem, a nie żałobnikiem i niepewnym młodzieńcem.

Aragorn wstał na dwie nogi z żalem ale i obowiązkiem opuszając swój namiot jednocześnie wsuwając zakrzywiony nóż do pochwy przypiętej do pasa. Był tak zmęczony, że nie zauważył, że położył się z całym swoim ekwipunkiem.

Obieżyświat rozchylił dłońmi płachtę, za którą kryło się ciepłe wnętrze namiotu króla Theodena, któremu skinął głową, gdy już go dostrzegł. Dostrzegł jednak coś więcej, a mianowicie zakapturzoną, przygarbioną postać przesiadującą na obitym w futra krześle. Człowiek zmarszczył brwi nie mogąc dojrzeć ani poczuć znajomej aury i jedynie podniósł wzrok na króla, który wyprostowany stał na tle powiewającej flagi Rohanu.

- Przyszedłem się pożegnać. - odpowiedział zanim zdążyło paść pytanie z ust Aragorna i po spojrzeniu mu w oczy minąć i wyjść. Obieżyświat obejrzał się zza monarchą, następnie wzrokiem powracając na tajemniczą postać, którą jak się okazało w następnej chwili, gdy owa postać powstała i zdjęła kaptur był lord Elrond.

- Elrondzie.. - zająknął nagle Aragorn, pochylając głowę.

- Przychodzę w imieniu tej, którą kocham. - zaczął przyglądając się spokojnej chociaż zmęczonej twarzy mężczyzny.

Aragorn na te słowa podniósł nagle głowę i rozchylił usta w oczekiwaniu na to, co elf powie.

- Arwena umiera. - kontynuował ciszej bez jakiegokolwiek wyrazu. - Nie przeżyje zła, które przychodzi z Mordoru. Siły Saurona rosną, a jej - słabną. Życie Arweny złączyło się z losem pierścienia, a ty Aragornie musisz wybrać. W oczekiwaniu nie ginie jedynie ma córka.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Where stories live. Discover now