XXXVII

115 11 6
                                    

________________________________________

- Nadchodzą dni, w których rozstrzygnięty ma zostać największy konflikt, do którego kiedykolwiek mogło dojść. Konflikt ten przeżył naszych ojców, dziadów i pradziadów. Przeżył założycieli naszych rodów, naszego imienia. Konflikt ten towarzyszył Iluvatarowi, który tworzył nasz nadzwyczaj piękny świat.

Lady Galadriela opowiadała z natchnieniem, z iskrą w oku. Arya mogła stwierdzić, że nienawiść ze strony Mordoru głęboko przyszywała jej czyste serce. Przecież to elf. Elf światła. Nienawiść potrafiłaby ją zabić.

- Tak, zaiste. Śródziemie jest nadzwyczaj piękne. - odpowiedziała jej nie zdolna na dodanie czegoś więcej. Lady Galadriela przerażała nawet najhardziejsze serca, a dopiero co czuć mogła zwykła królowa na tle takiego piękna?

Elfka, minęła wzrokiem kamienne rzeźbienia, których mało w życiu widziała. Tak długo jak żyła, ni razu nie odwiedziła terenów Samotnej Góry. Wielki był jej żal, gdy spacerowała przy boku Aryi i spoglądała przed siebie, w bok. Mieszkańcy rozmawiali, śmiali się, lecz widząc przed sobą królową i Panią Światła, natychmiast chylili głowy i milkli w zadumie.

- Aryo. Czuję twój żal, który ilościami wypływa z twego dobrego serca. Wiem, co czujesz po stracie córki. - przedstawiła jej swój cel, na co królowa odwróciła wzrok, zaciskając palce na dłoniach splecionych na plecach.

Elfia pani miała rację. Każdy dzień bez roześmianej Genevieve zdawał się dniem pustym i smutnym. Jednak nie tylko bez młodej Jen. Brakuje jej bliźniaków, którzy mimo, że przyjeżdżali raz na jakiś czas zawsze zaszczycili Górę i jej poddanych swymi kłótniami, wrzaskami. Brakuje jej najstarszej Rose, Vivi i Aidena, którzy tez nie próżnowali w sprzeczki. A po ich wyjeździe nie było dnia, który nie zakończył się modlitwami do Valarów o bezpieczny powrót całej szóstki do domu.

Gdy cisza przeszyła umył kobiety, Arya podniosła wzrok na wpatrującą się w nią elfią panią, która zapewne zwiedziła jej wszystkie myśli. Wszystkie wahania, radości i nadzieję.

Galadriela w szarym niczym mgła o poranku płaszczu, ciemnoniebieskiej delikatnej i prostej sukni i tradycyjnie prostych, delikatnych niczym najdelikatniejszy jedwab włosach, które snuły się po jej plecach, ramionach nie przypominała elfki, którą lata temu Arya spotkała w Rivendell, gdzie wraz z Thorinem i jego kompanią zawitała. Arya była wtedy młoda, delikatna. Ze zbiegiem lat ten obraz zaczął ją nudzić i drażnić. Gdyby wtedy wiedziała, do czego doprowadzi jej uczestnictwo w Kompanii, wsiadła by na konia i z wiatrem we włosach odjechałaby jak najdalej.

- Wybacz, Pani, że jestem tak małomówna. Chętnie opowiedziałabym ci o różnych zwyczajach, tradycjach i historii Góry, lecz o ile jestem świadoma nie przyjechałaś tu z ciekawości, a sprowadzają cię ciemne chmury. - odpowiedziała, podnosząc wzrok na Galadriele, która w odpowiedzi skinęła jej głową i posłała spokojny uśmiech.

- W rzeczy samej, kochana Aryo. - zatrzymała się nagle, spokojnie łapiąc kobietę za dłoń, którą kciukiem potarła zanim to zaczęła opowiadać. - Parę miesięcy temu do mego domu zawędrowało dziewięciu piechurów.. Czworo hobbitów, elf, krasnolud, dwoje ludzi i.. Kobieta.

Na zakończenie zdania, Arya uniosła wzrok z wielką nadzieją, którą zakłębiła się w jej oczach. Do jej głowy w tej chwili wpaść nie mógł nikt inny niż jej córka. Najmłodsza, nierozważna choć odważna i pełna zapału i chęci.

- Masz piękną córkę. Choć piękność jej charakteru i odwagi nie może być porównywalna z niczym innym. - przemówiła spokojnie, kładąc jednocześnie dłoń na ramieniu królowej. - Genevieve jest bezpieczna. Ma przy sobie rodzinę, przyjaciół i ukochanego. - ostatnia część zdania została wymówiona przez elfkę z porozumiewawczym uśmiechem, który Arya zdawałaby się odwzajemnić. - Będzie wspaniałą i wielką Królową naszych czasów. Tak samo jak syn Arathorna i jego namiestnik.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Where stories live. Discover now