Epilog

246 12 5
                                    

_________________________________________

Jasne i przyjemnie parzące w skórę słońce poczynało chować się zza taflą spokojnego i niewzburzonego Belegaeru, którego szum dosłyszalny był i z oddali. W końcu tak piękny dźwięk nie mógł przejść koło ucha obojętnie. Wspaniałe marmurowe budowle wznosiły się i opadały. Odbijały się w wodzie ale tak czy siak w pewnym momencie ulegały zapomnieniu, a ich piękno kończyło się. Zachodzące słońce padało na jasne mosty, które prowadziły od jednego. Do wielkiej, białej łodzi o śnieżnych żaglach, która swobodnie kołysała się na spokojnej tafli. Jednak pląsy słońca nie kończyły się na pokładzie jasnej łodzi, a na Hobbicich stopach, które spokojnie dreptały przed siebie.

Hobbici dobrze wiedzieli o istnieniu Szarych Przystań, lecz nie sądzili, że kiedyś przyjedzie czas, w którym zaciągną się aż tak bardzo na zachód... W miejsce, gdzie kończyło się ich ukochane Śródziemie. Na koniec świata.

Frodo nerwowym ruchem wsunął rękę, w dłoń stojącej tuż koło niego Rose, które wpatrując się hen daleko za ten horyzont odruchowo zacisnęła palce na dłoni Hobbita. Wydawałoby się, że kobieta pozostawiła tam kawałek swojej duszy.

- Rosie? - zapytał cicho, starając się zajrzeć w jej spokojne i pełne rozmarzenia oczy.

Kobieta zamrugała kilkukrotnie, ale koniec końców spojrzała na wpatrzonego w nią Froda, któremu skinęła głową i posłała troskliwy uśmiech.

- Wszystko w porządku, Frodo. - odpowiedziała cicho, zaciskając kojąco dla siebie palce na jego dłoni. - Już wszystko w porządku.

Hobbit skinął krótko głową i mimo chęci zadawania jej dalszych pytań, zamknął usta nie chcąc naruszać strefy komfortu kobiety. Mimo nieujarzmionej ciekawości, która cały czas rosła w jego sercu nie zadał ani jednego pytania. Gdy spoglądał na pogrążoną w refleksji twarz przyjaciółki czuł wiele... Dumę, radość, szczęście... Ale także smutek, żal i tęsknotę. Jej powiewające w wiosennym wietrzyku włosy opadały co jakiś czas na opatulone w biały atłas plecy, który rozciągał się aż do ziemi.

Jednak nie chcąc zagłębiać się w uczucia przyjaciółki, podniósł powoli wzrok na majestatyczny i bielą obleczony statek, który przyprawiał go o gęsią skórkę. Jednak postacie stojące nieopodal statku wydały mu się już o wiele mniej straszne, a nawet pozwolił sobie na uśmiech, gdy usłyszał zadowolony śmiech wuja Bilba, który wolnym i delikatnie chwiejnym krokiem podszedł do przyjaciół. Krasnolud o kruczoczarnych włosach, które przeczesywały siwe pasma, troskliwie objął przyjaciela ramieniem tym samym stając się dla niego podporą. Wraz z brakiem Pierścienia, Bilba dopadła straszna starość. Kasztanowe loki, które jeszcze zza czasów kompanii kłębiły się na głowie Hobbita spowiła szarość, a w niektórych miejscach nawet łysina. Głębokie zmarszczki na twarzy Bilba nie wyglądały paskudnie... Dodawały mu mądrości i ciepła, którego i tak nigdy mu nie brakowało. Swoją pomarszczoną chociaż nadal żywą dłonią ujął wiecznie gładką rękę stojącej obok kobiety, która z czułym uśmiechem odpowiedziała na ten przyjacielski gest, zaciskając palce na dłoni staruszka. Jego czekoladowe, bystre spojrzenie uśmiechało się do stojącego obok Kiliego i jego żony, którzy skinieniem głowy odpowiedzieli na tenże gest. Jego wzrok nie zapomniał również o elfach. Pani Galadriela, jej małżonek i Lord Elrond. Wszyscy odziani w śnieżne biele.

Była to chwila zanim w ramiona księcia Kiliego wpadła jego córka. Rudowłosa Vivienne nie mogła przyjąć do siebie, że to ostatnie chwile, które spędzić może z rodzicami. Kobieta wiedziała, że nie ma innego wyjścia, by ci odnaleźli spokój. Oboje nieśmiertelni. Oboje przeżyli wiele. Kili w pewnym momencie nie mogąc dłużej zachować twardej mimiki twarzy, zaśmiał się cicho i z niewidocznymi łzami w oczach objął swoje najmłodsze dziecko ramionami, opierając jednocześnie skroń o policzek już wyższej od siebie córki.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Where stories live. Discover now