XXXVI

113 9 0
                                    

________________________________________

Aragorn przystanął koło Brendybucka, kładąc dłoń na jego ramieniu w pocieszającym geście. Wzrok hobbita bowiem skierowany był w dwóch odjeżdżających rumakach, które wyjątkowo długo równały się ze sobą. Gdyby nie pocieszający gest Obieżyświata, Merry czuł, że najprościej w świecie dałby uronić sobie kilka żałobnych łez. Żałobnych, gdyż cząstka jego serca wołała i wybijała rytm śmierci. Hobbit odwrócił wzrok, gdy jego oczy za bardzo się zaszkliły, a broda zadrżała niebezpiecznie. Czy tak właśnie los kara za głupotę? Udręką, żalem i tęsknotą? Jeśli tak, to ów los musi być niezłym tyranem - myślał wtedy Merry, skubiąc nerwowo luźną niteczkę zwisającą z płaszcza.

Mimo, iż wiedział, że Pippin prawdopodobnie jest bezpieczny i w takiej obstawie nic nie jest w stanie go skrzywdzić (do teraz bowiem uważał, że rozpłatanie orkowemu ścierwu gardła należy do wspaniałych, bohaterskich czynów, a Vivienne należy się za to tytuł wybitnego fechmistrza) bał się i drżał na samą myśl ścigających ich nazguli.

- Aragornie..? - zapytał cichutko, wpatrzony tępo w znikające zza rozmaitymi polami dwa wierzchowce.

- Tak, Merry? - odpowiedział mu pytaniem, zerkając na hobbita, który po podniesieniu głowy spojrzał na przyjaciela.

- Pippin kocha Vivienne. Prawda? - zapytał cicho w tępym zamyśleniu, rumieniąc się na samo wspomnienie o tak gorącym uczuciu jakim jest miłość. Czy to platoniczna, czy ta niczym od Berena i Luthien.

Aragorn odpowiedział mu spokojem wymalowanym na twarzy, rozchylając nie umyślnie spierzchnięte wargi. Nie raz był świadkiem rozmów Pippin'a z Vivi i śmiało mógł stwierdzić, że hobbit umiłował sobie towarzystwo (zaraz po Boromirze rzecz jasna, gdyż do Gondorczyka zawsze w pierwszej kolejności biegnie) Vivienne. Kobieta zjawiła się w jego życiu nagle, jak za pstryknięciem palców. Następnie wyzwoliła go i Merry'ego i przez długi czas odgrywała w jego życiu kogoś bardzo ważnego. Merry zawsze myślał, że Vivi zastąpiła mu siostrę, lecz z zbiegiem czasu czuł, że to coś może przerodzić się w niezłego i grubego Mumamikla.

- Wiesz, Merry. Zależy jaka to miłość..

- Dziękuję, lecz.. Nie było tematu. - przerwał nieładnie opuszczając ze wstydem głowę. - Pójdę już. - oznajmił cichutko, odwracając się, przy czym o mały włos nie wpadł na stojącego obok rosłego rohańczyka.

- Merry. - odparł po złączeniu myśli, łapiąc hobbita za ramię i deliktnie choć stanowczo odwracając go w swoją stronę. - Jestem pewny, że Vivienne kocha i Pippin'a i ciebie. Czy gdyby tak było, zdobyłaby się na taką odwagę i odpowiedzialność, by wyruszyć z Gandalfem i Pip'em do samego Minas-Tirith? - spytał spokojnie, zaglądając hobbitowi w szklane spojrzenie.

- To dlaczego mnie zostawiła? - wyszeptał, próbując odwrócić spojrzenie i zapomnieć o szarych oczach Aragorna, które śledziły go gdzieby nie poszedł.

- Nie, nie zostawiła. Vivienne powierzyła nam pieczę nad tobą. - wytłumaczył. - Myślisz, że miałaby serce by zostawić cię po tym wszystkim, co razem przeżyliście?

Hobbit pokręcił głową zdobywając się na odwagę, by spojrzeć w oczy Obieżyświata, w których dostrzegł szczerość i samą troskę.

- Więc nie mów, że cię zostawiła bo to nieprawda, która pragnie twojej słabości. Ale ty nie jesteś słaby, prawda? - zapytał chcąc uspokoić hobbita, który na samo pytanie uśmiechnął się delikatnie.

- Nie, nie jestem słaby. - odpowiedział mu bez siły.

- Słucham?

- Nie jestem słaby. - odpowiedział nieco głośniej, lecz ciągle nie zadowalająco.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Where stories live. Discover now