L

137 9 1
                                    

________________________________________

- Nie, zostaw. To nie ma sensu... - wydukał blondwłosy krasnolud, odganiając tym samym elfkę, która przysłana przez Elronda miała opatrzeć jego rany. - To wszystko nie ma sensu...

- Co jest bez sensu?! Nie pozwolę ci umrzeć, rozumiesz mnie? Rozumiesz, Fili?! - powiedział młodszy krasnolud, w akcie desperacji łapiąc się za głowę, wsuwając palce w włosy i pociągając za przydługi kosmyki włosów.

- Kili. Nie potrzebne tu lamentowanie. - odparła elfica, patrząc na męża ostrzegawczo, następnie wzrok swój przenosząc na bladego jak trup szwagra. - Ależ przestań pleść takie pustosłowia. - Wszystko ma sens, a ty nie przygotowuj mi się na śmierć. Stary, a głupi. 

- Oh, Fili... Nie mów tak jakbyś gdzieś miał odchodzić. - dopowiedziała królowa, gładząc w czułym geście włosy siostrzeńca. Mimo starań, by zachować jak najdłużej hardą mimikę, już po chwili jej oczy zaszkliły się. Widok siostrzeńca w ramionach śmierci solidnie ranił jej w serce. Arya nie mogła znieść jeszcze jednej śmierci. Już jedna osiadła głęboko w jej sercu i nic nie świadczyło o tym, by cierpienie temu towarzyszące miało odejść w nie pamięć. - Nigdzie nie idziesz. Pojmij te słowa. 

- Nie da się umrzeć dwa razy. - odpowiedział uśmiechając się, zmęczony całym bólem, który paraliżował jego ciało odkąd tylko otworzył oczy, jednak spoważniał po chwili, przełykając ciężko ślinę. Opatrunek na jego piersi całkowicie przeciekł krwią, na co jednak krasnolud nie zwrócił uwagi. Nie myślał o przyszłości. Myślał o jego małej córeczce. O jego delikatnej różyczce. Drobne kropelki potu osiadły na jego czole, co jakiś czas spływając po jego skroniach, a pierś poruszała się szybko, ale urywanie. - Gdzie moja córka? Gdzie Rosenne? - wyszeptał, rozchylając ciężkie powieki. 

Wzrok Aryi skrzyżował się z nieodgadnionymi oczyma Thorina. Mimika krasnoluda jeszcze nigdy przez tak długi czas nie wyrażała tylu sprzecznych do siebie emocji. Uczucie, które odczuwał krasnolud nie zostało nazwane. Po utracie ukochanej Mirabelli wszystko stało się takie same mimo, że pozostała mu dwójka dzieci, którą miłował jak nigdy wcześniej. Bowiem krasnolud jakiego znamy z Kompani nie sądził, że dane mu będzie tak kochać i być tak kochanym. Thorin czuł się bezsilny. Nie wiedział co ma zrobić. Sam nie wiedział co trzyma w miejscu jego silną i nadzwyczaj kuszącą potrzebę padnięcia na kolana i błogiego zapłakania w swoje dłonie. 

- Gdzie moja Rosie...? - zapytał omalże półgłosem. - Nim umrę chcę mieć przed sobą jej twarz. - dopowiedział, kładąc z powrotem głowę na poduszce. 

Równocześnie z jego słowami do komnaty bez jakiegokolwiek pukania wbiegła zasapana Rosenne, której włosy rozwiane przez bieg w końcu mogły zatrzymać się i upaść na jej ramiona. Jej wzrok utkwiony został w tak bardzo znajomych sobie twarzach, na które jej oczy zaszły łzami. Nic jednak nie wzruszyło Rose jak widok Filiego. Bezwładnego, trupio bladego, zmęczonego. Z ociekającym krwią bandażem na piersi, w obecności wyczuwalnej dla wszystkich śmierci. Atmosfera w komnacie jak za magicznym pstryknięciem palców zagęściła się. 

- Rosie...? - szepnął w zadumie Kili, patrząc na młodą dziewczyny z mieszaniną uczuć na twarzy. Cienka i pobladła skóra, kilka drobnych zadrapań na twarzy i sińce pod oczami. Te cechy wyglądu nigdy zbytnio nie pasowały do Rosenne. Teraz było to widać. 

Jej smutne spojrzenie wnet zaszło łzami, gdy w jednej chwili dopadła do półprzytomnego ojca, któremu jednak wystarczyło sił, by zatrzymać wzrok na znajomej sobie twarzy. Na jego suchych i jakże sinych ustach pojawił się pełen ulgi i szczęścia uśmiech, gdy wyciągnął drżącą rękę, którą dotknął jej miękkich włosów. 

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz