______________________________________
- Idźcie za nimi. Ja się nim zajmę. - stwierdziła pewnie Genevieve.
Aragorn spojrzał niepewnie po ledwo zipiącym przyjacielu, lecz potem podniósł delikatnie wzrok na Jen. Uśmiechnął się lekko, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Jesteś pewna, Jen? - zapytał cicho, choć wiedział, że pytania w tej sytuacji są zbędne. Widział bowiem w jej oczach niezwykły zapał i odwagę.
- Tak, Aragornie. Musicie już iść. Póki trop jest świeży. - stwierdziła podnosząc wzrok na elfa i krasnoluda. - Spotkamy się na ziemiach Rohanu. Wszyscy. Z Merrym i Pippinem na czele. - dopowiedziała z porozumiewawczym uśmiechem.
- Dobrze, Genevieve. - stwierdził Legolas podchodząc do niej na odległość ręki. - Nie zostawajcie w tym miejscu za długo. Na drugim brzegu czaić się może mrok. - uśmiechnął się ciepło.
Kobieta skinęła głową.
- Jeszcze jedno, Jen. - stwierdził nagle Obieżyświat, podchodząc do niej i podając jej sakwę, w której od początku wyprawy przechowywał zioła lecznicze. - Gdyby mu się pogorszyło, nie wahaj się i podaj mu je. - rzekł zaglądając jej w oczy. - Lle vesta [przysięgasz]?
- Mae, aran [tak, królu]. - odpowiedziała od razu, nie żałując uśmiechu. Kobieta martwiła się. Martwiła się, że coś może im się stać, martwiła się o Froda i Sama, martwiła się o Merrego i Pippina. Martwiła się również o Boromira.
- Tenna'ento lye omenta, Anor [do następnego spotkania, słońce]. - uśmiechnął się ciepło do kobiety. Obieżyświat czuł ciepłą przyjaźń, którą darzył Jen. Czuł się za nią odpowiedzialny.. niczym starszy brat za swą młodszą siostrę.
- Quel marth, Aragorn in Dunedain, Legolas Thranduilion, Gimli o Erebor [powodzenia Aragornie z Dunedainów, Legolasie synu Thranduila i Gimli z Ereboru]. - spojrzała po przyjaciołach radosnym i nic nie zestresowanym spojrzeniem. - No już, idźcie póki trop świeży. - pogoniła ich i już bez słowa odprowadziła ich wzrokiem, uśmiechając się jeszcze do elfa, który upewnił się ostatnim spojrzeniem. Ścisnęła w dłoniach skórzaną sakwę, spoglądając jeszcze tępo w wodę.
- Jen.. - szepnął Gondorczyk lichym głosem. - Genevieve..
Kobieta bez najmniejszego zastanowienia dopadła do niego. Mężczyzna nie przypominał tego pewnego siebie i dumnego Boromira. Przypominał bardziej bezbronnego i zdanego na łaskę życia mężczyznę, który nic nie mógł poradzić na sytuację, w której się znalazł.
- Słucham, Boromirze. - uśmiechnęła się do niego czule, gładząc wierzchem dłoni koc na piersi mężczyzny.
- Chciałem odejść.. dlaczego zmarnowałaś na mnie coś tak cennego? Nie zasłużyłem Jen.. nie zasłużyłem byś ty się mną opiekowała. - szeptał.
- Boromirze, proszę cię. Żadne twe zaskarżania nie wywołają u mnie wyrzutów. - pokręciła głową. - Póki moja warta trwa.. nie dam nikomu z tej Drużyny więcej odejść. Póki żyję. - uśmiechnęła się czule, jednym ruchem poprawiając koc, którym okryty był Gondorczyk. Wieczór był chłodny, a podziurawione ubrania mężczyzny nadawały się jedynie na stracenie. - Potrzeba ci czegoś? Boromirze. - podniosła dłoń, gdy ten zapewne odpowiedzieć chciał, że nie zasługuje na jej troskę. - Masz jakieś nieznane mi potrzeby? - ponowiła pytanie, patrząc na Gondorczyka niemal prosząco.
- Parę łyków wody. - odpowiedział, niespokojnie, lecz bardziej nieświadomie połykając ślinę.
Kobieta bez niepotrzebnych pytań sięgnęła po bukłak, przypięty przy pasie, oparła głowę mężczyzny o swe kolana i pomogła upić mu parę łyków wody. Był spragniony. Nie pił w końcu od parunastu godzin. - Dziękuje. - sapnął, gdy z powrotem ułożył głowę na pakunku, który służył mu za poduszkę i podniósł zmęczony wzrok na znajomą kobietę.
आप पढ़ रहे हैं
The Lord of the Courage [Księga III] ✓
फैनफिक्शनNa imię mi Genevieve. Tak jak imię mej matki przyozdabiała siła, moje ozdabiać będzie odwaga. ❗Nie wskazane jest czytanie tej książki bez znajomości wątków z dwóch pozostałych ksiąg! Więc gdy planujesz przeczytać tę część, radzę pierw zapoznać się...