XVI

176 21 0
                                    

______________________________________

- Idźcie za nimi. Ja się nim zajmę. - stwierdziła pewnie Genevieve.

Aragorn spojrzał niepewnie po ledwo zipiącym przyjacielu, lecz potem podniósł delikatnie wzrok na Jen. Uśmiechnął się lekko, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Jesteś pewna, Jen? - zapytał cicho, choć wiedział, że pytania w tej sytuacji są zbędne. Widział bowiem w jej oczach niezwykły zapał i odwagę.

- Tak, Aragornie. Musicie już iść. Póki trop jest świeży. - stwierdziła podnosząc wzrok na elfa i krasnoluda. - Spotkamy się na ziemiach Rohanu. Wszyscy. Z Merrym i Pippinem na czele. - dopowiedziała z porozumiewawczym uśmiechem.

- Dobrze, Genevieve. - stwierdził Legolas podchodząc do niej na odległość ręki. - Nie zostawajcie w tym miejscu za długo. Na drugim brzegu czaić się może mrok. - uśmiechnął się ciepło.

Kobieta skinęła głową.

- Jeszcze jedno, Jen. - stwierdził nagle Obieżyświat, podchodząc do niej i podając jej sakwę, w której od początku wyprawy przechowywał zioła lecznicze. - Gdyby mu się pogorszyło, nie wahaj się i podaj mu je. - rzekł zaglądając jej w oczy. - Lle vesta [przysięgasz]?

- Mae, aran [tak, królu]. - odpowiedziała od razu, nie żałując uśmiechu. Kobieta martwiła się. Martwiła się, że coś może im się stać, martwiła się o Froda i Sama, martwiła się o Merrego i Pippina. Martwiła się również o Boromira.

- Tenna'ento lye omenta, Anor [do następnego spotkania, słońce]. - uśmiechnął się ciepło do kobiety. Obieżyświat czuł ciepłą przyjaźń, którą darzył Jen. Czuł się za nią odpowiedzialny.. niczym starszy brat za swą młodszą siostrę.

- Quel marth, Aragorn in Dunedain, Legolas Thranduilion, Gimli o Erebor [powodzenia Aragornie z Dunedainów, Legolasie synu Thranduila i Gimli z Ereboru]. - spojrzała po przyjaciołach radosnym i nic nie zestresowanym spojrzeniem. - No już, idźcie póki trop świeży. - pogoniła ich i już bez słowa odprowadziła ich wzrokiem, uśmiechając się jeszcze do elfa, który upewnił się ostatnim spojrzeniem. Ścisnęła w dłoniach skórzaną sakwę, spoglądając jeszcze tępo w wodę.

- Jen.. - szepnął Gondorczyk lichym głosem. - Genevieve..

Kobieta bez najmniejszego zastanowienia dopadła do niego. Mężczyzna nie przypominał tego pewnego siebie i dumnego Boromira. Przypominał bardziej bezbronnego i zdanego na łaskę życia mężczyznę, który nic nie mógł poradzić na sytuację, w której się znalazł.

- Słucham, Boromirze. - uśmiechnęła się do niego czule, gładząc wierzchem dłoni koc na piersi mężczyzny.

- Chciałem odejść.. dlaczego zmarnowałaś na mnie coś tak cennego? Nie zasłużyłem Jen.. nie zasłużyłem byś ty się mną opiekowała. - szeptał.

- Boromirze, proszę cię. Żadne twe zaskarżania nie wywołają u mnie wyrzutów. - pokręciła głową. - Póki moja warta trwa.. nie dam nikomu z tej Drużyny więcej odejść. Póki żyję. - uśmiechnęła się czule, jednym ruchem poprawiając koc, którym okryty był Gondorczyk. Wieczór był chłodny, a podziurawione ubrania mężczyzny nadawały się jedynie na stracenie. - Potrzeba ci czegoś? Boromirze. - podniosła dłoń, gdy ten zapewne odpowiedzieć chciał, że nie zasługuje na jej troskę. - Masz jakieś nieznane mi potrzeby? - ponowiła pytanie, patrząc na Gondorczyka niemal prosząco.

- Parę łyków wody. - odpowiedział, niespokojnie, lecz bardziej nieświadomie połykając ślinę.

Kobieta bez niepotrzebnych pytań sięgnęła po bukłak, przypięty przy pasie, oparła głowę mężczyzny o swe kolana i pomogła upić mu parę łyków wody. Był spragniony. Nie pił w końcu od parunastu godzin. - Dziękuje. - sapnął, gdy z powrotem ułożył głowę na pakunku, który służył mu za poduszkę i podniósł zmęczony wzrok na znajomą kobietę.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें