Rozdział 22

139 23 80
                                    

Vincent

Ledwo otworzył oczy, a oślepiło go zimne oświetlenie. Nie docierało do niego, gdzie był i co się stało. Gdy do nozdrzy trafiła charakterystyczna woń syropów i środków dezynfekujących, zorientował się, że przebywa w szpitalu. Okulary leżały na szafce obok łóżka. Próbował po nie sięgnąć, ale poczuł paraliżujący ból w lewym boku.

No tak, już sobie przypomniał. Przeżył. Chyba powinien się cieszyć?

– Jak się pan czuje? – Tuż przy nim niespodziewanie pojawiła się pielęgniarka.

Rozchylenie ust okazało się nie lada wyzwaniem, a co dopiero wypowiedzenie słowa. Vincent prawdopodobnie odczuwał uboczny efekt środków znieczulających.

– Okulary... – zdołał wychrypieć.

Pielęgniarka spełniła jego prośbę. Choć wzrok wyostrzył się po nałożeniu szkieł, świat nadal wirował. Vincent spojrzał w stronę niezasłoniętego okna, przez które na tle nocy przebijało się multum świateł wieżowców oraz bilbordów. Rozpoznał, że miejsce jego pobytu to szpital w Piątej Dzielnicy.

– Budzimy się, Torres!

Saul leżał dwa łóżka dalej z usztywnioną ręką, ale zdrową zamaszyście machał w kierunku Vincenta. Wokół szyi miał bandaż.

– Żyjesz... – wymamrotał Vincent.

Egzekutor delikatnie skinął głową. Jego entuzjazm wygasł.

– W przeciwieństwie do reszty.

Vincent odzyskał trzeźwość, czując narastającą gulę w gardle. Zacisnął dłonie pod pościelą.

– Gab... to znaczy... podinspektor Alva...

– Mówię o egzekutorach – zaznaczył Saul. – Twój szef wyszedł z tego cało. Nie wiem, kurwa, jakim cudem. Uwierz, Torres. Jestem w Służbie trzy lata, myślałem, że wyćwiczyłem się w walce z tym świństwem. Grupowo szło sobie poradzić nawet ze sztukami jak te dwie. Nie mam pojęcia, kiedy nas wybiły. Na pewno zanim miałem wrażenie, że poderżnięto mi gardło. – Wskazał na bandaż wokół szyi.

Vincent próbował przypomnieć sobie moment walki, całkowicie czarne oczy, które obserwowały go przez wydłużający się nieziemsko ułamek sekundy. Uwierzyć, że chciał się pchać na stanowisko ojca. W SOO, jako zwykłemu śledczemu, raczej nie będzie mu brakowało wrażeń.

Gorzej z życiem.

– Doznał pan...

– Za chwilę.

Musiało to do niego dotrzeć. Nie leżał teraz w chłodni dlatego, bo ostrokostna najpewniej cięła za płytko i nie rozpruła mu flaków. Cała farsa, tylko po to, by dowiedzieć się, że rzekomo przywódca Rebelii nie żyje. Za taką gównianą informację oddało życie trzech ludzi!

Trzeba było ich nie atakować. Obydwie ostrokostne zachęcały, by się wycofali. Może i wtedy podążyłyby z posiłkami, ale oni mieliby szansę uciec z tych cholernych slumsów! Ze slumsów, które są niczym azyl dla ostrokostnych! Oddział od początku był na przegranej pozycji.

– SOO zrobiła z nas mięso armatnie – wyrwało się pod nosem Vincentowi, akurat gdy dostrzegł, jak pielęgniarka szuka czegoś w szafce przy jego łóżku. Widział zmieszanie na jej twarzy. No tak. Przecież SOO to wybitna tarcza ludzkości!

– Pańska siostra tutaj jest. Zawołać ją?

Vincent kiwnął w potwierdzeniu głową. Środki znieczulające nadal dawały o sobie znać. Dopiero po chwili zorientował się, że przecież jest jedynakiem, ale w progu drzwi stała już Maja. Dół jej granatowej sukienki lekko zafalował, gdy weszła do sali. Zdrową ręką przerzuciła kosmyki rozpuszczonych włosów za plecy i usiadła na skraju łóżka Vincenta. Poczuł delikatną nutę cytrusowych owoców. Dziewczyna musiała gustować w naprawdę dobrych perfumach.

MIASTO ✅Where stories live. Discover now