Rozdział 6

314 46 129
                                    

Vincent

Vincent nie chciał wysiadać ze służbowego samochodu, a przynajmniej dopóki jego żołądek się nie uspokoi. Miał mdłości, odkąd usłyszał fragment raportu od lidera grupy, który zadzwonił do niego późnym wieczorem:

„Trzydziestu dwóch zabitych na miejscu, ośmioro żywych przewiezionych do pobliskiego szpitala".

Bus przekroczył granicę wyznaczaną przez biało-czerwone barierki informujące o wyłączeniu całego mostu z ruchu drogowego. Świeżak już przez szybę widział masę policji, ludzi pracujących z nim w biurze.

– Stresujesz się, młody? – zapytał siedzący obok niego lider. – Spośród wszystkich wyglądasz tutaj najgorzej.

Vincent wzdrygnął się, spojrzał w stronę Gabriela oczekującego odpowiedzi.

– Nie jest źle... proszę pana.

– O! Dajcie sobie spokój z tym proszę pana! Nie jestem od was o wiele starszy!

Vincent i reszta rekrutów rzeczywiście zdziwiła się, gdy ich lider okazał się lekko po trzydziestce. Spośród wszystkich szefów oddziałów on był najmłodszy i z pewnością najbardziej wyróżniający się. Jego beztroskie podejście do wykonywanej pracy poznał już każdy żółtodziób. Pod białym płaszczem lidera obecnie kryła się piżama w hamburgery, jak sam stwierdził, korzystniej będzie się nie przebierać, bo i tak po odbębnionej robocie wróci do spania.

Bus zatrzymał się. Gabriel jako pierwszy wysiadł z samochodu, nucąc pod nosem jakąś melodię, a tuż za nim wyszły zdezorientowane świeżaki. Vincent znów pocieszał się w duchu, że nie jako jedyny jest tu nowy. Może nie wypadnie najgorzej, może nawet uda mu się wtopić w tłum. Tylko niech najpierw ustąpią te okropne mdłości...

– No dobra, co tym razem? – powiedział lider nie wiadomo do kogo, odgarniając z twarzy rozczochrane od snu rude włosy. – Thomas, też tu jesteś! Gdzie my mamy w ogóle iść?

Ku Gabrielowi kroczył przygarbiony Winke z miną straszniejszą niż wtedy, gdy Vincent widział go po raz pierwszy na szkoleniu przygotowawczym. Rękawy jego płaszcza oraz nałożone na dłonie rękawiczki były poplamione zaschniętą krwią.

– Przed chwilą włączyliśmy oświetlenie mostu, więc zabawa dopiero się zaczyna. Bestie poodcinały główne przewody. Idź z nowymi do pierwszej więźniarki, reszta twojego oddziału już tam pracuje.

– Chyba rzeczywiście się spóźniłem – wymamrotał lider.

Jego podopieczni czekali za nim ponad pół godziny i akurat ich bus wyruszył ostatni, gdy Gabriel w końcu raczył stawić się pod biurem. W porządku, Vincentowi i tak się nie spieszyło na pierwsze śledztwo. Nieporadność szefa oddziału mogła mieć swoje dobre strony.

Przybyłym śledczym wręczono rękawiczki lateksowe, maseczki na twarz, SOO w swoim asortymencie miała nawet okulary ochronne. Ruszyli do pierwszego zagrodzonego żółtymi taśmami terenu, a za okazaniem legitymacji zostali wpuszczeni za jego granicę.

– Wybaczcie, że tak krótko po wstąpieniu do Służby musicie zajmować się brudną robotą, ale jak sami widzicie, ciągle brakuje nam ludzi – odparł od niechcenia Gabriel, trzymając ręce w kieszeniach płaszcza.

Wraz z wejściem na teren odgrodzony tasiemkami Vincent poczuł unoszący się w powietrzu odór krwi. Przyjrzał się radiowozowi z wybitymi szybami, powyginaną maską i dachem. Dopiero potem dostrzegł w środku dwójkę policjantów o zmasakrowanych twarzach. Głowa jednego z nich została niemal oderwana od reszty ciała.

– Uważajcie na szkło, pełno go tutaj! – krzyknął ktoś.

Vincent z dwójką młodych śledczych w milczeniu wlókł się za liderem, a ten z kolei był prowadzony przez innego podopiecznego z większym doświadczeniem zawodowym. Potwierdzała je czarna przepaska na oko oraz blizna na skroni, jednak Vincent nie chciał wiedzieć, w jaki sposób śledczy dorobił się skaz. W ogóle nie chciał już nic wiedzieć, marzyło mu się opuszczenie tego cholernego terenu śledztwa, zanim to kolacja postanowi opuścić jego żołądek!

MIASTO ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz